poniedziałek, 27 czerwca 2016

Rome - Rozdział 12

Jeszcze kilka rozdziałów i kończy mi się Rome, a ja nawet w połowie nowego opowiadania nie jestem... Na chwilę obecną opornie idzie mi pisanie, a wszystko dlatego, że musiałam przerwać w połowie w czasie roku szkolnego, a teraz chociaż mam sporo czasu, ciężko wejść mi w klimat opowiadania. Ale. Skończyłam napoczęty rozdział i czuję, że już jest lepiej. A do połowy lipca mam jeszcze z trzy tygodnie. Mam nadzieję, że dam radę ;)


Michael od dwóch dni chodził kompletnie przybity. Czuł, że to on musi pierwszy wyciągnąć rękę do Jeremyego i błagać go o przebaczenie. Był na to gotowy. Mógłby w każdej chwili do niego pojechać i go przeprosić. Wiedział jednak, że nie byłyby to wystarczające przeprosiny.

W piątek wieczorem postanowił wziąć się w garść i zacząć działać, bo bez działania niczego znowu nie osiągnie, nie odzyska Jeremyego. Odtworzył dokładnie Jeremyego. Każde jego słowo, każdy szept, każde pragnienie. W końcu odkrył to, co powinien zrobić.

Kolejną noc spędził w strachu. Strachu przed odrzuceniem. Jedynie małe ziarenko nadziei czekało, by móc wykiełkować.

Teraz, w sobotę rano, jedyne co robił, to wydzwaniał po lotniskach poszukując wolnych biletów do Europy. Niestety nie miał szczęścia.

Usłyszał dzwonek telefonu. Poderwał się z miejsca mając nadzieję, że był to telefon z któregoś z lotnisk z dobrą nowiną. Niestety, na wyświetlaczu widniało imię Ashley.

-I jak popaprańcu? Masz coś? - zapytała na wstępie. Doskonale znała zamiary Michaela i szczerze wierzyła, że się powiodą.

-Nadal nic – powiedział Michael – najbliższe bilety są dopiero na przyszły weekend. Ewentualnie jeden bilet na jutro na dwudziestą...

-Jeden nie wchodzi w grę – powiedziała szybko – Cholera... - mruknęła pod nosem – musimy wymyślić plan B.

-Plan B... Może poczekać po prostu przez tydzień?

-Nie. Nie możesz czekać. Czym dłużej będziesz czekał, tym gorzej. Musi być ten weekend. Cholera... Tylko już sobota...

-Ósma rano. Może jeszcze coś się uda – powiedział z nadzieją w głosie Michael – może wcale nie muszą być Włochy? Francja jest jeszcze cudna, albo Norwegia...

-Nie! Muszą być Włochy! - powiedziała – Włochy i już.

-Włochy... Ale to nie o Włochy przecież chodzi... – powiedział Michael, który właśnie dostał olśnienia. No oczywiście. Miał być kreatywny, prawda? Skoro tak, to ma idealny plan – Eureka. Muszę kończyć – powiedział i rozłączył się.

Pochylił się nad włączonym komputerem i szybko wystukał nazwę szukanego miasta. 

-Cholera – mruknął widząc na mapie, że jest ono oddalone około dwieście mil od Nowego Jorku i czekać go będzie cztery i pół godziny jazdy samochodem.





W samochodzie Michael zaczął szybko przeglądać wszystkie zapisane do tej pory adresy w GPSie, by odnaleźć ten właściwy do Jeremyego na Brooklynie. Nie było to takie trudne. Trudniejsze wyzwanie stało tuż przed nim.

Nie wiedział jakim cudem znalazł się pod blokiem, gdzie mieszkał Jeremy. Zupełnie nie myślał o drodze. Gdyby uczestniczył w jakimś wypadku samochodowym prawdopodobnie minęło by sporo czasu zanim by się o tym zorientował. Sam nie wiedział, o czym myślał. Jedyne czego się bał, to odmowy, odrzucenia.

Nie znał dokładnego numeru mieszkania. Liczył na to, że spotka kogoś, kto będzie wiedział, gdzie Jeremy mieszka. Podszedł do klatki schodowej i ruszył za drzwi. Były zamknięte. Mógł się domyśleć. Nie czekał długo.

Nadeszła starsza kobieta i otworzyła drzwi wejściowe. Michael podszedł do nich i je złapał tuż przed ich ponownym zamknięciem. Wypatrzył kobietę wchodzącą do windy i ruszył za nią.

Staruszka nacisnęła guzik na trzecie piętro i spojrzała na niego wyczekująco.

-A ty chłopcze, na które piętro jedziesz? - zapytała

-Sam nie wiem – powiedział szczerze – w tym bloku mieszka mój kolega, Jeremy Fosters. Niestety nigdy nie byłem u niego w mieszkaniu i nie wiem więc gdzie...

-Jeremy... Oczywiście – powiedziała staruszka – szóste piętro. Ostatnie drzwi po lewej. Kiedyś podlewałam kwiatki u państwa Fosters jak wyjeżdżali na wakacje. Ale to było dawno... Ostatnio nigdzie nie wyjeżdżają. Szkoda. Ale. To moje piętro – wskazała głową na otwierające się drzwi windy – do wiedzenia

-Do wiedzenia... I dziękuję!

Michael w duchu ucieszył się, że wiedział już gdzie mógł znaleźć Jeremyego. Teraz miał jedynie nadzieję, że ten go wpuści do środka. On albo jego rodzina. Wybawieniem by było, gdyby nie wiedzieli, co się stało. W innym razie mogliby i oni go wyprosić. 

Odnalazł odpowiednie drzwi i już miał nacisnąć dzwonek, gdy coś mu przemknęło przez głowę. Taka mała myśl. A co, jeśli on jest w warsztacie? Michael zawahał się na chwilę. Cóż. Nie dowie się na pewno, gdzie jest Jeremy, jeśli bezczynnie będzie stał pod drzwiami jego domu. Pełny obaw nacisnął dzwonek przy drzwiach. 

Przez chwilę nic się nie działo, jednak po chwili usłyszał chrzęst zamka. Drzwi otworzyły się tak bardzo jak pozwalał na to przypięty do nich gruby łańcuch. Ze szczeliny Michael zobaczył wielką parę piwnych oczu spoglądających na niego z zainteresowaniem. Burza czarnych kręconych włosów niesfornie opadała dziewczynce na ramiona. Mogła mieć góra piętnaście lat. Ubrana była w jasno niebieską koszulę nocną i przeskakiwała z nogi na nogę na prawdopodobnie zimnym parkiecie.

-Pan do mamy? Bo mama jest w łazience. Za chwilkę powinna wyjść – powiedziała cicho, jakby nie chciała zbudzić domowników.

-Nie, przyszedłem do Jeremyego. Jest w domu? - To musiało być naprawdę głupie pytanie zważywszy na to, że od otworzenia drzwi przez dziewczynkę słychać było gdzieś z lewej strony mieszkania gitarę i śpiewającego mężczyznę jakąś smutną piosenkę.

-Od czwartku nie wychodzi z pokoju. Tylko leży na łóżku. Czasem coś zagra. Tak jak teraz. Nawet nie chciał jeść. Jest z nim bardzo źle – powiedziała smutno – jesteś jego przyjacielem?

-Raczej kimś, kogo nie chce widzieć. Ale ja naprawdę muszę go zobaczyć. To sprawa życia i śmierci.

-Skoro tak mówisz... - dziewczynka przymknęła drzwi, by otworzyć łańcuch i wpuścić mężczyznę do środka – jak masz na imię?

-Michael – powiedział wchodząc do środka. W tym samym momencie drzwi do łazienki otworzyły się i wyszła z nich starsza kobieta. To musi być ciocia Jeremyego i matka tej dziewczynki. Pomyślał Michael.

-A ja jestem Emily – powiedziała dziewczynka wyciągając do niego rękę.

Kobieta przez chwilę patrzyła na niego nie wiedząc, co zrobić, po czym potrząsnęła delikatnie głową.

-Ty to masz chłopcze tupet, by tu jeszcze przychodzić – powiedziała – chodź do kuchni – poprowadziła go na przeciwną część mieszkania od tego, gdzie był Jeremy.

Michael ruszył za kobietą do kuchni. Całe mieszkanie było malutkie. Miało trzy pokoje, małą jadalnię, kuchnię i łazienkę. Było urządzone tak, aby jak największa liczba rzeczy pomieścić się mogła w jak najmniejszej przestrzeni tak, aby nie zagracić wolnej przestrzeni. Był to też z pewnością powód, dla którego nie było tutaj zbędnych bibelotów, flakonów czy wyeksponowanych zastaw stołowych.

Kobieta wlała wodę do czajnika i włączyła go. Z szafki wyciągnęła cztery szklanki.

-Napijesz się herbaty? Może być czarna? - zapytała i nie czekając na odpowiedź wsypała do wszystkich szklanek suszone listki. W końcu wykręciła się w jego stronę – Przez ostatnie tygodnie Jeremy był taki szczęśliwy – powiedziała – tak samo szczęśliwy, jak go pamiętałam jak był małym chłopcem, gdy miał z pięć lat i pierwszy raz dosiadł konia. Musiałeś być dla niego kimś naprawdę ważnym, skoro tak się zmienił w ciągu kilku tygodni.

-Naprawdę?

-Tak... Dużo  grał, dużo śpiewał i przede wszystkim dużo tworzył.  Pewnego wieczora narysował nawet  Emily.  Wiesz,  on nawet po tylu latach nadal świetnie rysuje. I narysował ją. To było po tamtym weekendzie, kiedy pojechaliście do New Jersey. Wtedy pomyślałam, że może w końcu będzie on sobą. Taki jak za dawnych lat, zanim jego ojciec nie przestraszył go... jak żyć. Ale nie. 

Kobieta przerwała na chwilę, by wlać do szklanek wrzącą wodę.

-Ile słodzisz? - zapytała słodząc trzy z czterech herbat.

-Półtorej łyżeczki poproszę – powiedział Michael. W tej samej  chwili odpowiednia  ilość cukru  wylądowała w jego szklance

-Dwa dni temu wrócił tutaj kompletnie pijany. Billy go przywiózł. Powiedział, że Jeremy pojawił się w pracy ale tylko po to, żeby się napić, by zapomnieć o  problemach. O problemach związanych z tobą. Sam Billy nie był mi w stanie nic powiedzieć. Sam nic nie wiedział. Dowiedziałam się jedynie, że pokłóciliście się o coś.

-To wszystko moja wina... 

-Niewątpliwie. Gdyby to była jego wina nie siedziałby od czwartku załamany w pokoju i nic nie jadł i nie odzywał się. Jedynie herbatę pije. Ta również jest dla niego. Zapytam cię więc: po co tu przyszedłeś? On nie chce cię widzieć. A ja nie powinnam cię do niego wpuszczać.

-Wiem, że zachowałem się jak ostatni debil. Ale muszę go przeprosić. Jeśli tego nie zrobię będę zawsze tego żałował. Jeśli Jeremy nie będzie chciał mnie widzieć, to przynajmniej będę wiedzieć, że próbowałem.

Kobieta spojrzała na niego przenikliwym wzrokiem. 

-Umiesz walczyć... Ale to dobrze – wzięła jedną ze szklanek – wyproszę cię, jeśli tylko Jeremy będzie sobie tego życzył.

-Dobrze – Michael poczuł, że to dla niego jedyna szansa. Szansa, którą musiał wykorzystać.

null
Kobieta ruchem ręki zatrzymała go trzy kroki przed zamkniętymi drzwiami pokoju. Sama otworzyła je i weszła do środka.

-Przyniosłam ci herbatę. Niestety cytryna się skończyła. Kupię później – Michael usłyszał stawianą szklankę na czymś. Może biurku? Kroki kobiety zbliżyły się do drzwi – muszę ci się jeszcze do czegoś przyznać. Wiem, że nie powinnam była się wtrącać, ale przez ostatnie tygodnie byłeś taki szczęśliwy z nim. Jak nigdy wcześniej. Także od czwartku jesteś przygnębiony jak nigdy. Słyszysz? Jeremy... - odpowiedziała jej cisza – jeszcze nigdy nie zachowywałeś się tak po rozstaniu z nikim. On naprawdę coś dla ciebie znaczy. Wiem to. Ty też coś dla niego znaczysz. Inaczej nie przyszedł by tutaj. Michael? - Przywołała go ręką i wyszła z pokoju.

Michael wszedł do środka i rozejrzał się wokół. Pokój Jeremyego był bardzo małym. Stała w nim wersalka, na której leżała rozrzucona pościel i ubrania. Po podłodze walały się kartki. Nuty, czasem szkice. Na małym biurku leżała gitara i szklanka z herbatą. Nad biurkiem wisiało kilka półek. Wszystkie wypełnione były kolekcją płyt i kaset, które Michael zawsze chciał zobaczyć. Nie ukrywając inaczej wyobrażał sobie pierwszy raz spędzony w pokoju Jeremyego. Ściany pokoju obklejone były plakatami starych zespołów grających muzykę country. Głównie był to zespół Alabama, którą zachwycony był Jeremy i nie raz ich śpiewał. Sam mężczyzna stał przy oknie. Odwrócony był w stronę nieproszonego gościa, a w rękach trzymał poduszkę, jakby gotowy był się nią bronić na wypadek, gdyby Michael zaatakował go. Michael oczywiście nic takiego nie planował. Jedynie z zainteresowaniem rozglądał się po pokoju próbując wyłapać wszystkie szczegóły.

Jeremy uparcie milczał. Czekał na pierwszy krok Michaela.

-Ja... Tak bardzo cię przepraszam... Wiesz, że nie miałem tego wszystkiego na myśli...

-A co miałeś na myśli? Może coś znacznie gorszego? Zresztą... Nie ważne. Nie chcę cię tutaj. Idź stąd – Jeremy rzucił z całej siły poduszką w Michaela.

-Wczoraj byłem w kawiarni, gdzie pracuje Lucy – powiedział mężczyzna  odkładając poduszkę na łóżko – wszystko sobie wyjaśniliśmy. Tamten rozdział mojego życia jest już zamknięty. Teraz chcę zacząć nowy...

-Nic już nie zaczniesz. Słyszysz? Nie ze mną. Ufałem Ci. Cholera, ufałem ci. I co? Wszystko zniszczyłeś.

-Pewnie też długo potrwa zanim to nareperuję

-Nie, nie potrwa. Nic. Nic nie nareperujesz, a teraz zostaw mnie w spokoju.

-Nie zostawię cię – powiedział Michale podchodząc do Jeremyego i łapiąc go mocno za ręce tak, by się nie wyrwał – słyszysz? Nie zostawię cię. Nie potrafię. 

-Nic już nie naprawisz.

-To może zamiast naprawiać zacznijmy raz jeszcze? Od początku. Teraz, gdy uporządkowałem już wszystkie sprawy z przeszłości. 

-Byś znowu mnie zranił? Tu nie chodzi o tą całą Lucy. Tylko o to co wtedy, na końcu powiedziałeś.

-Wcale tak nie myślałem...

-A najgorsze jest to... Że miałeś w tym wszystkim racje...

Michael słysząc to rozluźnił na chwilę uścisk dłoni, na co Jeremy szybko mu się wyrwał i pchnął go od siebie w stronę drzwi.

-Wiesz? - krzyknął w stronę oniemiałego Michaela – całymi dniami bałem się, że pewnego dnia rzucisz mnie dla jakiejś dziewczyny. W końcu zawsze z nimi byłeś. Musiałeś mieć ku temu jakiś powód. Łatwość w związku? Nikt za twoimi plecami by nie szeptał, że związałeś się z mężczyzną? Różne są powody. Nie zmienia to jednak faktu, że miałeś racje. Zawsze bałem się, że zdradzisz mnie z kobietą. I tu nagle taki, a nie inny SMS. A potem taka a nie inna wzmianka o moim ciele.

Michael w końcu otrząsnął się z oniemienia. Nigdy nie powiedział Jeremyemu co do niego czuje. Nigdy też nie powiedział, że jest dla niego idealnym... To wszystko doprowadziło do tego, że Jeremy żył ciągle w niepewności. On sam nigdy nie był pewny, czy są w prawdziwym związku. Nigdy o tym nie rozmawiali.

-Kocham cię, Jeremy – powiedział Michael i podszedł do zaskoczonego wyzwaniem mężczyzny – Tak bardzo cię kocham takim, jakim jesteś. Z twoimi wszystkimi zaletami i wadami. Choć przy tym ostatnim to ty uważasz je za wady, nie ja. Wierz mi – złapał Jeremyego za ramiona i spojrzał w jego oczy – Proszę... Jak cokolwiek do mnie czujesz, to daj mi jeszcze jedną szansę. Zacznijmy od nowa. Jest weekend. Pójdź ze mną na randkę.

Jeremy potrząsnął głową. Próbował się skupić i złapać jakieś myśli. Wiedział, że musi mu wybaczyć. W końcu to on sam atakował wtedy w kłótni. Bez powodu. W kłótniach zawsze padają raniące słowa. Nieprawdziwe zresztą. Są jak piłeczka do ping ponga, którą trzeba odbić w stronę przeciwnika jak najszybciej. Skąd one się biorą w takich momentach w głowie? Jeremy przypomniał sobie słowa Billyego Kłótnie, sprzeczki i różne opinie na jakiś temat zawsze były, są i będą wśród ludźmi. Najważniejsze to nauczyć się przepraszać, wybaczać i być z ludźmi, których się kocha. Zapamiętaj to, Jeremy. Tak. Kochał Michaela. Musiał mu wybaczyć. Inaczej żałowałby tego do końca życia.

-To gdzie będzie ta randka? - zapytał cicho.

Michael nie odpowiedział mu. Wziął go jedynie w ramiona i długo nie wypuszczał z objęć. Nigdy nie pozwoli mu odejść. 

null

-Mama kupiła cytrynę – powiedziała nieśmiało – i w kuchni zorientowała się, że zostawiłeś swoją herbatę, Michael – dziewczynka weszła do pokoju i wrzuciła owoc do szklanki Jeremyego – cieszę się, że się pogodziliście. Jesteście naprawdę słodką parą – powiedziała uśmiechając się i wychodząc.

-Słodką parą? - zapytał Michael i spojrzał pytając na Jeremyego.

-Oczywiście. Nie wiedziałeś? - zapytał mężczyzna i wtulił głowę w jego szyję – Mam nadzieję, że zasługujesz na moją miłość – powiedział cicho wtulony do niego.




***





Było jeszcze rano, bo około dziesiątej, kiedy w końcu mężczyźni wsiedli do samochodu Michaela i opuścili zakorkowane, nowojorskie ulice miasta. 

-Powiesz mi w końcu, gdzie jedziemy? - zapytał Jeremy wyraźnie ciekawy.

-Wiesz... Słaby jestem w nawigacji... Sam nie wiem – powiedział Michael próbując zrobić jak najbardziej poważną minę, na jaką było go stać – zobaczymy, gdzie nas GPS wywiezie.

-Sądząc na czas podróży będzie to daleko stąd. Ponad cztery godziny drogi i to jeszcze nie wiadomo gdzie. Co ty znowu wymyśliłeś?

-Niespodziankę – powiedział wesoło Michael – mam nadzieję, że lubisz niespodzianki. 

-O ile nie zamierzasz mnie gdzieś zabić po drodze i zakopać mojego ciała w lesie. Cztery godziny z tąd, jedziemy na północny zachód... Do Niagary o wiele za blisko, więc pewnie wylądujemy na jakimś pustkowiu. 

-I jeszcze pewnie w jakimś prywatnym lasku klonowym, podkradniemy trochę syropu i wrócimy do domu.

- Jeśli chodzi o las, to byłeś bardzo blisko – zaśmiał się Michael by zaraz spoważnieć – naprawdę znowu zacząłeś rysować?

- Nie myśl, że to dzięki tobie – powiedział Jeremy – to dzięki mojej artystycznej duszy, więc nie pochlebiaj sobie – mężczyzna wyraźnie żartował. Oboje dobrze znali prawdę.

-Chciałbym kiedyś zobaczyć jakieś twoje rysunki... Zupełnie zapomniałem o tamtych walających się na podłodze w twoim pokoju.

-Całe szczęście... Nigdy nie sądziłem, że w ciągu jednego dnia aż tak bardzo przewrócę pokój do góry nogami. To był okropny dzień. A tamte rysunki, to było raczej wyżywanie się na papierze. Nieudane zresztą.

-I tak mogę się założyć, że o wiele lepsze niż gdybym ja miał coś narysować. Człowiek w moim wykonaniu to kółko symbolizujące głowę z pięcioma kreskami na kształt tułowia, rąk i nóg. Taki patyczak.

-Jak wspomniałem ci, że kiedyś szkicowałem, to zapytałeś, czy głównie chłopców.

-A ty powiedziałeś, że nie tylko. Dziewczyny też były?

-Nie. Osoby starsze. A teraz... Po około dziesięciu latach znowu wziąłem kartkę i ołówek. 

-Słyszałem, że Emily naszkicowałeś.

-Przed nią dużo trenowałem. Zacząłem zanim jeszcze zaczęliśmy się spotykać. Trenowałem na twoich oczach, ustach, dłoniach. Odtwarzałem je długo w pamięci po tym jak zobaczyłem cię po raz pierwszy w klubie – powiedział cicho Jeremy.

-To pewnie niedługo dasz mi mój portret – powiedział Michael wesoło - gdzie mogę go znaleźć? Gdzie go schowałeś? Jest gdzieś tam w twoim pokoju pomiędzy tymi wszystkimi płytami?

-Najpierw musiałbym go narysować.

-Nie masz jeszcze?

-A pozowałeś mi kiedyś? Zresztą... To chyba nie jest dobry pomysł... 

-Czemu?

-Właśnie próbuję zmienić temat, żebyś się nie dowiedział, a ty robisz wszystko, żeby to ze mnie wyciągnąć. Powoli. Jak teraz się o wszystkim dowiesz, to stanę się dla ciebie mega nudny. Nie jestem Alabamą, żeby mnie po tysiąc razy słuchać i nadal odkrywać nowe rzeczy w tych samych wypowiedziach.

-Hm... Podoba mi się twoje podejście. Mógłbyś mi kiedyś napisać artykuł do magazynu. 

-A co bym z tego miał?

-Co tylko byś zechciał.

-Brzmi kusząco... Mógłbym na przykład poprosić...

Michael nie dowiedział się, o co takiego mógłby poprosić Jeremy, gdyż zadzwonił nie kto inny, niż Ashley. 

-Gdzie jesteś popaprańcu? - zapytała na wstępie – ok. Zgaduję, że u niego. Jesteście znowu razem? Bo mam świetną nowinę. Ktoś odwołał lot do Paryża z Filadelfii. Lot jest za trzy godziny, więc pakujcie się i łapcie samolot...

-To chyba nie jest możliwe.

-Co? Czemu? Nie udało ci się?

-Wszystko w porządku. Dostałem drugą szansę.

-Więc o co chodzi? Mieliście przecież...

-Właśnie realizujemy mój Plan B. Wszystko jest pod kontrolą. Jesteśmy właśnie w drodze na zachód.

-Jeśli myślałeś o dotarciu do Europy samochodem, to pomyliłeś kierunki. Chyba, że przez Rosję...

-Nie jest jeszcze aż tak źle z moją geografią. Wiem, w którą stronę jadę. Ale. Później ci wszystko wyjaśnię. Teraz prowadzę. Nie mogę rozmawiać.

-Czyli mam nic nie rezerwować – w jej głosie dało się słyszeć smutek.

-Sam to kiedy indziej zrobię. Później oddzwonię. Pa.

-Pa...

-Ashley? - zapytał Jeremy

-Tak... Chciała mnie wysłać na drugi koniec świata. Nie dałem się – powiedział tajemniczo Michael.

W końcu Michael zjechał z głównej drogi jednym ze zjazdów i zaczął jechać wśród małych miasteczek.

-Zamknij oczy – powiedział.

-Co? Czemu?

-Bo nie wiem, gdzie jesteśmy. Chciałbym pierwszy wiedzieć gdzie jesteśmy, a potem dopiero ty...

-Skoro nalegasz – Jeremy posłusznie wykonał polecenie.

-Po kilku minutach jazdy Michael wyraźnie zwolnił, aż w końcu zjechał na pobocze i zatrzymał się.



-Nie podglądaj jeszcze – powiedział i wysiadł z samochodu. Następnie otworzył drzwi przed Jeremym i powoli wyprowadził go z auta i obrócił w odpowiednią stronę – dobrze. Możesz otworzyć oczy.




*****

2 komentarze: