We Are Orlando

Wybaczcie mi, ale nie jestem w stanie opublikować w tym tygodniu rozdziału. Nie po tym, co się stało dzisiaj w nocy w Orlando na Florydzie...
To po prostu boli. Tak cholernie boli, gdy słyszy się, o masowym shooting (brakuje mi słowa polskiego...). Dodatkowo jeszcze jednym z największym w Stanach. Dodatkowo boli, gdy ma się świadomość, że zginęli tam niewinni ludzie, którzy po prostu wyszli do klubu się pobawić ze znajomymi. W końcu był weekend. Dalej boli to, że było to z powodu braku tolerancji do LGBT community. No bo Kurde... Nie tolerujesz ich? Ok. Szanuję to. Ale zostaw to dla siebie i daj im żyć. Przecież to byli normalni ludzie... Nie kazali ci się przecież stać gejem. Nic ci nie zrobili.
A tu przychodzi jakiś idiota i tak po prostu strzela...
A potem przychodzi mi do głowy, że przecież to nie musiało być Orlando. To mogła być Polska. To mogło być moje miasto i jakaś restauracja, gdzie siedziałabym ze znajomymi. I przyszedł by taki debil i zabiłby mnie dlatego, że restauracja ma włoską nazwę, a on nie toleruje włochów. A może przyszedł by do mojej szkoły i przyłożył mi pistolet do skroni? Zapytacie czemu... Dlatego, że piszę pracę obecnie maturalną o dyskryminacji prawa poslkiego względem osób homoseksualnych.
Ostatnią rzeczą, która mnie boli, to fakt, że jeszcze półtora roku temu byłam w Orlando. Widziałam ulice jego miasta. Widziałam może i te same ulice, którymi wczoraj w nocy przemierzały radiowozy w miejsce strzelaniny. I ta świadomość jest przerażająca...

Przepraszam, za te kilka zdań bez ładu i składu... Po prostu musiałam to wszystko napisać.


Chayana

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz