Rome - Rozdział 6

Michael stał w kolejce przy kasie i wykładał zakupione produkty na taśmę. Były tam wszelkiego rodzaju chrupki i przekąski, napoje i przede wszystkim alkohol, tak, jak obiecał Ashley. Wiedział, jak zależało jej, by się w końcu napić po miesięcznym szpitalnym poście. 

Gdy produkty były kupione, Michael wsiadł do samochodu i pojechał do szpitala. Obiecał, że odbierze Ashley ze szpitala zaraz po pracy. I tak zrobił to troszkę później, ale dziewczyna powinna się cieszyć, że nie kazał jej wracać autobusem, ewentualnie prosić innych znajomych o pomoc, czego bardzo nie lubiła. 

- Wreszcie, już myślałam, że nigdy stąd nie wyjdę – powiedziała wręczając mu wielka torbę pełną jej ubrań i kosmetyków. Sama wzięła jedynie laptopa – odwieziesz mnie do mnie i dasz około pół godziny? No może godzinkę. Tyle powinno wystarczyć, żebym zmyła z siebie te szpitalne zapachy.

- A kiedy ja przygotuję przyjęcie niespodziankę? Są godziny szczytu. Nie zdążę nawet na Manhattan wrócić. 

- Nie musisz – podeszła do lekarza przyjmującego go i złożyła podpis na dokumencie mówiącym o jej wypisie – dziękuję za opiekę – powiedziała i ponownie zwróciła się do Michaela – O czym ja to mówiłam.. A wiem! Pojedziemy do mnie, ja się przygotuję na imprezę, następnie pojedziemy do ciebie – pociągnęła za sobą Michaela do windy - wniesiemy te dwadzieścia siatek zakupów te kilka pięter w górę i zaczniemy przygotowywania. 

- Też mi przyjęcie niespodzianka, które sama przyrządzasz – Michael pokręcił głową. 

Winda się otworzyła a oni wyszli.

- Gdzie zaparkowałeś?

- Niech zgadnę... Na parkingu?

- Aleś ty śmieszny – Ashely podążyła za nim. Nie wiedziała w którą stronę iść, dlatego trzymała się krok za nim.

- Pamiętasz chociaż gdzie zaparkowałeś?

- Żałuję, że w ogóle przyjechałem. Potrzebuję ciszy, a nie tego twojego paplania.

- Wystarczy słowo, a przestanę mówić.

- Nie obiecuj czegoś, czego nie będziesz w stanie spełnić

Ashley otworzyła usta najwyraźniej chcąc coś powiedzieć, ale rozmyśliła się po chwili i je szybko zamknęła. Zamiast tego rozejrzała się po parkingu. 

- Coś daleko zaparkowałeś. Jesteś pewny, że wiesz gdzie?

- Na pewno.

Jednak nie było w tym jego stwierdzeniu nawet odrobiny prawdy. Michael rozglądał się uważnie po okolicy próbując namierzyć swój samochód, jednak nigdzie nie mógł go znaleźć.

- Idź na prawo, ja na lewo – powiedziała Ashley czując, co się dzieje.

- Nie idź tam, tam na pewno nie – powiedział Michael, ale przyjaciółki już nie było.

Po dwóch minutach usłyszał dzwonek telefonu

- Na pewno nie po lewej? - zapytała Ashley – musimy kiedyś popracować nad twoim brakiem orientacji w przestrzeni. 

Rozłączyła się, a zrezygnowany Michael ruszył w jej kierunku. Rzeczywiście. Znalazła samochód.





***





Wjechali na podziemny parking pod apartamentowcem Michaela i zaparkowali na jego stałym miejscu.

- Dobrze, że chociaż tutaj masz podpisane miejsce parkingowe. Gdyby nie to, pewnie zostawiałbyś samochód gdzie popadnie a potem musiałbyś go szukać codziennie rano - zażartowała Ashley. Michael już wiedział, że będzie on tematem dzisiejszych żartów z jej strony. 

- Szkoda, że sobie języka nie złamałaś w tamtym wypadku. Miałbym chociaż tyle spokoju – wysiedli z samochodu i zaczęli wypakowywać torby z zakupami. 

- Więcej się kupić nie dało? - zapytała biorąc czwartą już siatkę – za to nie wyjdę trzeźwa – powiedziała kalkulując szybko w głowie ile alkoholu na kogo wypada.

- Po co więcej, skoro nawet tego co zamierzam nie zdążę przygotować? 

Nie odzywali się już więcej tylko ruszyli w stronę mieszkania. Było ładnie wysprzątane. I tak jak zawsze Ashley lubiła wytknąć przyjacielowi jakieś niedociągnięcia w prowadzeniu domu, tak tym razem nie miała się czego przyczepić. Otworzyła lodówkę, by schłodzić tam alkohol, a jej oczom ukazało się kilka rodzajów sałatek w ładnych, beżowych salaterkach, a także tacka z powykładanymi serami, szynkami i warzywami do położenia na krakersy.

Dziewczyna poszła do małego salonu, usiadła na beżowej kanapie i włączyła telewizor.

- Sorry Michael, ale wiesz przecież, że nie znoszę gotować, więc nie pomogę – powiedziała i położyła nogi na stoliku.

- Pomożesz, jak nie będziesz przeszkadzać – powiedział i spojrzał na nią – i zabierz nogi ze stolika, bo mam tam zamiar położyć salsę – Ashley posłusznie wykonała polecenie.

Sałatki już wylądowały na barze oddzielającym kuchnię od salonu. Michael uznał, że dzięki temu każdy będzie miał dobry do nich dostęp. 

- I wiesz? Nie wyrobię się z tym, co chciałem przyrządzić, więc zamówię chyba pizzę.

- Tylko na grubym cieście.

- Jesteśmy w Nowym Jorku, a ty chcesz na grubym cieście.

- I zamów jeszcze paluszki serowe. Boże, jak ja ich dawno nie jadłam...





Pierwszy przyszedł Sam z żoną, Clarą. Kobieta była w 7 miesiącu ciąży a szczęśliwe małżeństwo oczekiwało właśnie pierwotnego syna, jak śmiał się zawsze Sam. Mężczyzna był osobą niezwykle przyjacielską i życzliwą, czasem trochę szaloną, a jego zachowanie postronni obserwatorzy mogli uznać za dziecinne. Jednak powaga Emily dość mocno przytrzymywała go ostatnimi czasy przy ziemi. 

- Michael, wreszcie jakieś spotkanie. Już myślałem, że się nie rozerwę.

- Jak leci?

- Powoli zaczynam się denerwować. Wiesz, termin się tak szybko zbliża.

- Hej Clara – Michael pocałował drobną brunetkę w policzek – zdrowie dopisuje?

- Nie tylko mi – powiedziała i poszła do salonu przywitać się z Ashley. Wbrew zupełnie innym charakterom i wiecznych sprzeczek naprawdę się polubiły.

- Mówiłeś, że ktoś jeszcze będzie?

- Ach tak... Poznałem ostatnio pewną osobę. Uznałem, że będzie miło, jak przyjdzie.

- Spoko – powiedział Sam i podał Michaelowi butelkę wina – a to tak do kolacji, będziesz miał co pić.

- Dzięki.

Oboje przeszli do salonu do kobiet, które wymieniały się propozycjami imion dla oczekiwanego syna Emily i Sama. 

- Myślę, że Patrick byłoby słodkie – powiedziała Ashley

- Bardziej myślałam o czymś, jak Daniel, czy David.

- Mi z kolei podoba się imię Andrew – wtrącił Sam – ale całe szczęście mamy jeszcze troszkę czasu na podjęcie decyzji – usiadł koło żony na kanapie i objął ją.

W tym samym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi

- Pójdę otworzyć – powiedział Michael i wyszedł z salonu. 

W drzwiach stał nie kto inny, niż Jeremy. Miał na sobie siwą bluzę z kapturem, jeansowe spodnie oraz swoje westernowe buty. 

- Jestem – powiedział i wszedł do apartamentu. Na jego twarzy widać było zdziwienie odnośnie miejsca, w którym się znalazł. Sam apartamentowiec był bardzo nowoczesnym i drogim. Mieszkanie Michaela było urządzone z gustem. Było idealnie zaplanowane w każdym metrze kwadratowym. Oprócz tego widać było, że Michael włożył w mieszkanie sporo pieniędzy. Całość zrobiła bardzo dobre wrażenie na Jeremy'm onieśmielając go. 

- Chodźmy, przedstawię cię – Michael poprowadził Jeremy'ego do salonu, gdzie czekali na nich pozostali goście – Słuchajcie, to jest Jeremy – powiedział do nich – Jeremy, to moja przyaciółka Ashley, dzisiaj właśnie wyszła ze szpitala.

- W końcu mnie wypuścili – powiedziała podnosząc się z kanapy i obejmując po przyjacielsku Jeremy'ego – miło cię poznać.

- To jest Sam – powiedział, na co tamten wyciągnął dłoń do Jeremy'ego – a to jego żona Clara.

- Miło mi cię poznać.

- Siadaj i rozgość się – powiedziała Ashley wskazując mu jedną z kanap. Jeremy od razu wykonał polecenie. Wciąż jednak z zaciekawieniem rozglądał się po pokoju. Jego wzrok zatrzymał się na wielkim akwarium. Ashley widząc to uśmiechnęła się – Michael zawsze chciał mieć psa, ale dużo pracuje i czasem podróżuje... Więc kupił sobie rybki. I tak sporo przy nich roboty. 

- Święta racja. Nie raz w weekendy muszę je karmić– powiedział Sam – a jaki jest do nich przywiązany. Nie zdziwiłbym się, gdyby każda miał swoje imię. Mogę się też założyć, że gada do nich wieczorami. Palant. Mógłby sobie w końcu jakąś dziewczynę znaleźć, związać się.

Michael o mało nie opuścił butelki wódki na ziemię. Że też ten kretyn musiał coś takiego powiedzieć...

- No nie? - zapytała Ashley – niedługo trzydziestka mu trzaśnie... A ty Jeremy, ile masz lat?

- dwadzieścia trzy – Powiedział i wziął do ręki podany przez Michaela kieliszek z wódką.

- To wznieśmy toast – powiedział Sam wstając – za zdrowie Ashley i naszą nową znajomość. Mam nadzieję, że jesteś mądrzejszy od tego starego pacana i masz jakąś dziewczynę.

Michael o mało nie zakrztusił się wódką, którą w tym momencie pił.

- Ty to zawsze coś palniesz, Sam – powiedziała Ashley.

- No co, tak tylko zapytałem - powiedział

- Nic nie szkodzi – powiedział szybko Jeremy – nie mam nikogo. Ale idąc twoją zasadą zostało mi jeszcze kilka lat.

Rozległ się dzwonek do drzwi.

- Pizza przyjechała – powiedział Michael i poszedł odebrać zamówienie.

- Mamy nadzieję, Jeremy, że lubisz pizzę na grubym cieście z meatballs ewentualnie z brokułami i serem. 

- Obie są dobre – powiedział.

- To dobrze – powiedziała Ashley – i będą paluszki serowe. Już nie mogę się doczekać. Boże, jak ja się za nimi stęskniłam 

- W szpitalu chyba cię nie rozpieszczali – powiedział Sam

- Na pewno nie aż tak bardzo jak Clara ciebie – powiedziała Ashley

- Mamy pizzę – powiedział Michael wchodząc do salonu – częstujcie się.

Na te słowa pierwszy rzucił się nie kto inny, niż Sam. Od razu dorwał się do obu pizz biorąc z każdej po kawałku.

Przynajmniej to mu zamknie na jakiś czas usta. Przemknęło przez myśl Michaelowi. Powoli zaczął żałować, że zaprosił przyjaciół. W końcu mógłby być tu sam z Jeremy'm. Tylko czy ten by tutaj przyszedłby ot tak bez powodu dla niego chcąc się spotkać? A może teraz przyszedł tylko po to, by nie być nieuprzejmym i nie odmówić? W końcu po co Jeremy miałby się interesować właśnie Michaelem. Pewnie nawet nie podejrzewa, jaki jest Michael... Zaraz. Jaki właściwie jest Michael? Przecież podobają mu się głównie kobiety...

Z tymi wszystkimi swoimi myślami i wątpliwościami Michael usiadł na fotelu z kawałkiem pizzy z brokułem i serem i spojrzał na Jeremy'ego. Siedział on dokładnie naprzeciwko niego na fotelu po drugiej stronie małego stolika. Wyglądał naprawdę słodko próbując wyczyścić talerz z sosu za pomocą paluszka serowego. 

Mógłbym tak pewnie siedzieć całymi dniami na fotelu i patrzeć na niego. To wszystko co robi, te jego ruchy są takie... Seksowne. Michael zaczął powoli i nieświadomie odpływać w jakąś odległą krainę.

Czas mijał. Sam co chwila sięgał po nowy alkohol wesoło prowadząc rozmowę. Ashley jak nigdy przejęła pozycję uważnego słuchacza i wraz z Clarą słuchały monologów Sama. Jeremy odpowiadał na pytania Sama. Michael jednak niczego nie zauważał, ani nie słyszał za wyjątkiem pięknego głosu Jeremy'ego. I chociaż go słuchał, nie byłby w stanie powiedzieć nawet jednym hasłem o czym była rozmowa.

Godziny mijały. Do pokoju przez wielkie szyby na całej wielkości i szerokości ściany zawitały ciemności. Ashley zapaliła światło.

- Czym się tak w ogóle zajmujesz, Jeremy – zapytał Sam. W tym samym momencie Michael zorientował się, że naprawdę odpłynął. Natknął się na wielkie oczy Ashley skierowane w jego stronę. Wyraźnie mu mówiły, że ułożyła właśnie wszystkie elementy układanki i zna jego sekret. Michael jednak starał się tego nie dostrzegać. Przecież ona nie może się dowiedzieć. Spojrzał na Sama próbując załapać wątek rozmowy – ...jestem pediatrą w pobliskim szpitalu. Rzut beretem stąd, więc oszczędzam masę czasu na dojazdy. A nasze kochane miasto uwielbia być całe zakorkowane. Bliska praca potrafi być zbawieniem.

- Większość czasu poświęcam na studia, a poza nimi pomagam w warsztacie samochodowym wuja.

- I zaraz jeszcze powiesz, że warsztat jest na Brooklynie i to w nim Michael reperował auto. Albo jeszcze lepiej ty to zrobiłeś – zażartowała Ashley. Mina Jeremy'ego była jednak bardzo poważna. Wzruszył ramionami.

- Michael potrzebował numeru do warsztatu, a ja go znam na pamięć. Wiedziałem, że samochód będzie w dobrych rękach, to czemu miałbym nie polecić właśnie warsztatu wuja?

- A samochód jak dotąd jeździ – podsumował rozmowę Michael. Dla niego to nie miało znaczenia, że jego samochód wylądował właśnie tam. Ważne było, że auto zostało naprawione i jeszcze w całkiem dobrej cenie. Ciekawiło go za to, czy Jeremy mógł naprawiać jego samochód. 

Myśląc o tym Michael odtworzył całą scenę na parkingu. Jeremy od samego początku wiedział, co się stało z jego samochodem. Nie chciał tylko tego dawać po sobie znać. Jest on naprawdę skromną osobą.

- Jakaś marna ta impreza – powiedział Sam i podniósł się z kanapy – nasz gospodarz jak nigdy jest cichy jak...

Rzeczywiście... Michael był jakiś milczący dzisiaj. Jedynie nie mógł się równać z Clarze.

- Znowu za dużo wypiłeś – przerwała mu Clara – Michael, chyba powinniśmy już iść. Musze jeszcze tego pijaka sprowadzić te trzy piętra w dół, a to nie mały wyczyn.

- Pójść z wami? - zapytał Michael

- No co ty, damy radę, prawda kochanie? - wzięła Sama pod rękę i bez słowa wyprowadziła z mieszkania. Jedynie przy drzwiach dało się słyszeć jakieś „pożegnania” Sama.

- Jak zawsze spił się. Z tym jednym wyjątkiem, że dzisiaj jest czwartek, nie piątek i musi iść do pracy – powiedziała Ashley i usiadła po turecku na środku kanapy

- Może ma jakąś późniejszą zmianę – powiedział Michael – inaczej Clara już dawno sama by go wyprowadziła – Ashley wzruszyła ramionami

- Chyba też będę się powoli zbierać. Lekarz kazał mi odpoczywać. Odprowadzisz mnie, Michael do windy?

- Oczywiście – wstali oboje – zaraz wrócę – powiedział do Jeremy'ego

- Też muszę się zbierać

- Ale to zaraz, bo najpierw ja – powiedziała Ashley i wyciągnęła do niego rękę – było mi bardzo miło cię poznać. Mam też nadzieję, że przy najbliższym spotkaniu zaśpiewasz coś dla mnie, bo to, jak śpiewałeś w klubie, było naprawdę niesamowite.

- Dziękuję i obiecuję kiedyś coś zaśpiewać – powiedział i uścisnął jej dłoń – Ciebie również było miło poznać.

Zostawili Jeremy'ego w salonie a sami wyszli na korytarz. 

- Michael, mnie nie oszukasz, widzę, co się dzieje.

- Przecież nic się nie dzieje. O czym ty mówisz – przymknął drzwi, by Jeremy nie słyszał ich rozmowy. Ashley jednak podniosła na to swój głos.

- Patrzysz się na niego dokładnie tak, jak kiedyś na Casanovę na studiach. Podoba ci się – powiedziała z przekonaniem.

- Skąd możesz wiedzieć, jak patrzyłem na niego, czy teraz Jeremy'ego?

- To widać, wierz mi. No i jestem dziennikarką. Znam się na tym.

- Nie jestem gejem.

- Owszem nie jestemś. Nie raz oglądałeś się za kobietami. Moim zdaniem jesteś bi i dobrze o tym wiesz.

Michael wypuścił powietrze z ust i zrezygnowany oparł się o ścianę. Ashley miała rację. Jak zawsze zresztą.

- Nie żałuję, kim jestem. Tylko czasami jest mi ciężko... Wolałbym być normalny. Nie zakochałbym się wtedy w Casanovie, nie zostałbym zraniony...

- Tamto było bez szans. Był hetero. Teraz sytuacja jest inna.

- Dalej beznadziejna. Jeremy mógłby mieć każdego.

- Ale nie ma nikogo. Myślę, że nie jesteś mu obojętny.

- Myślisz, czy wiesz? - zapytał patrząc na nią badawczo.

- Zapytaj go – powiedziała i puściła mu oczko.

- Dzięki... Nie ma to jak rady od ciebie.

- Wiesz, Michael... On wydaje się taki... Skryty... Tak jakby ktoś go w przeszłości zranił... Więc ty mi się nawet nie waż. Szczególnie, że bylibyście cudowną parą – uśmiechnęła się szeroko na myśl o nich razem – Ja uciekam. A ty rób coś, żebyś tego potem nie żałował – poszła w stronę windy.

Michael wciąż słyszał w głowie słowa przyjaciółki A ty rób coś, żebyś tego potem nie żałował. To samo sobie obiecał, kiedy stracił Sama...

- Spróbuję – szepnął do siebie.





Michael wszedł z powrotem do mieszkania i zastał Jeremy'ego zaraz przy wejściu do kuchni. Domyślił się, że prawdopodobnie wszystko słyszał. Nie wiedząc co powiedzieć stał i patrzył na Jeremy'ego, który ze skruchą opuścił głowę i zawzięcie patrzył się na czubki swoich butów.

- Słyszałeś naszą rozmowę? - przerwał w końcu ciszę Michael.

- Przepraszam, nie chciałem. Po prostu dość głośno rozmawialiście. No i nie domknęliście drzwi. 

Ponownie zapadła cisza. Michael miał na końcu języka pytanie, które chodziło mu po głowie od kilku dobrych tygodni. Jednak tak bardzo bał się zapytać.

- Naprawdę ci się podobam? - zapytał Jeremy jakby nie dowierzając.

- Sam nie wiem od kiedy... Nie od razu się zorientowałem. Chyba szybciej Ashley zobaczyła, co się kręci.

Jeremy zawzięcie milczał wpatrując się w jakiś nieokreślony punkt na podłodze.

- Proszę, powiedz coś - powiedział Michael i zbliżył się do niego o dwa kroki.

- Tamtego wieczora z klubie... Najpierw cię zobaczyłem... Sam nie wiem, co oznaczały wtedy moje myśli. Później poczułem coś jak zazdrość, że rozmawiasz z Justinem. Następnie ulgę, że musiało być to w sprawach biznesowych, skoro wymieniliście się wizytówkami. Potem na parkingu pomogłem ci. Gdy odchodziłem czekałem, aż coś powiesz, zatrzymasz mnie. Później nie potrafiłem zapomnieć. Właściwie nie wiem, dlaczego. Michael, nadal nie potrafię o tobie zapomnieć. Jesteś wszędzie tam, gdzie ja, w moich myślach, marzeniach – zawstydzony założył bluzę i zaciągnął kaptur na twarz, by choć trochę ukryć przed Michaelem twarz. 

Michael jednak nie potrafił już ukrywać swoich pragnień. Szybko przeszedł ostatnie metry dzielące ich i przycisnął do ściany Jeremy'ego. Lekko drżącą ręką pogłaskał go po policzku. Następnie ściągnął mu kaptur i oparł swoje czoło na jego czole.

- Nigdy wcześniej nie byłem z żadnym mężczyzną

- Boisz się? – zapytał Jeremy.

- Jak byłem chłopcem odrzuciłem moją wielką miłość, ze względu na wstyd i strach. Potem obiecałem sobie nie popełnić więcej tego błędu. Jednak nie związałem się później z żadnym mężczyzną, bo uznałem, że z kobietami jest łatwiej.

- A co teraz uważasz?

- Uważam, że tym razem chcę podążyć za głosem serca.

Jeremy nie potrzebował więcej zapewnień. Złapał Michaela za szlufki w spodniach i przyciągnął jeszcze bliżej siebie. 

Michael bez większej zachęty objął mocno Jeremy'ego i złożył na jego ustach gorący pocałunek. Czas dla nich zatrzymał się w miejscu.

- Chyba już lepiej pójdę – powiedział Jeremy i delikatnie odsunął od siebie Michaela. Złożył na jego ustach jeszcze szybki pocałunek i wyswobodził się z jego objęć – zobaczymy się jutro?

- Oczywiście – Michael tak bardzo nie chciał, by teraz Jeremy tak po prostu go zostawił i sobie poszedł. Z drugiej jednak strony nie mógłby go do niczego zmusić – odwieźć cię? 

- Poradzę sobie – powiedział zakładając buty. Gdy był już gotowy jeszcze raz podszedł do Michaela i pocałował go szybko na pożegnanie – proszę, nie miej mi za złe, że idę, ale naprawdę muszę. Pa.



I wyszedł zostawiając Michaela samego.




*****

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz