Rome - Rozdział 7



Michael siedział w pracy jak na szpilkach. Zupełnie nie mógł się skupić na wykonywanej pracy. Ciągle w głowie odtwarzał wczorajszy wieczór. A właściwie ostatnie jego minuty. Wciąż był zaskoczony, że jeszcze wczoraj przed imprezą zupełnie nie wiedział, co Jeremy o nim myśli, tak teraz był pewny, że nie jest mu obojętny.

Co z tego wszystkiego wyniknie? To pytanie nie dawało mu spokoju.

Wiedział jedynie, że obiecał Jeremy'emu się z nim dzisiaj spotkać. A może mogliby zrobić coś wspólnie w weekend? Czy to w ogóle jest doby pomysł? Zawsze w związku uważał za najważniejsze dobre poznanie drugiej osoby. Nidy coś o sobie wiedzą, ale wciąż Jeremy go zaskakuje. Nawet tą wzmianką, że pracuje w warsztacie samochodowym wuja.

Michael zaczął się zastanawiać nad randką... A może spotkaniem? Na pewno dzisiaj musi go zobaczyć. Zadzwoni do niego jak tylko będzie miał przerwę na lunch. Może nawet podjechałby do Julliarda po Jeremy'ego, gdyby tamten miał możliwość wyrwania się? Mogliby pójść do Central Parku i porozmawiać. Tylko o czym... I czy będą miel wystarczająco dużo czasu?

Wieczór też raczej odpada, bo jest piątek i Jeremy ma pracę w klubie. Zresztą mógłby mu zrobić niespodziankę i go odwiedzić, a po pracy odwieźć do domu. Ale jak znowu zobaczy podobną scenę do tej ostatniej? Zresztą... To był tylko pocałunek. Nie są oni przecież razem, więc gdyby coś takiego miało miejsce nie może nic na to poradzić. Nie podejdzie przecież wtedy do faceta i nie powie mu „nie dotykaj mojego chłopaka” bo nie są razem, prawda? A może pocałunek był pewnego rodzaju paktem, obietnicą?

- Nie ważne – szepnął do siebie Michael.

Gorączkowo zaczął przeglądać w głowie mapę wschodniego wybrzeża regionu z optymalnymi, bliskimi kierunkami. Zrobią sobie miły weekendowy wypad z dala od Nowojorskiego zgiełku. O ile Jeremy się zgodzi. Bo może ma inne plany? Albo wczorajszy wieczór nic dla niego nie znaczył, a zapytanie o dzisiaj było pomyłką?

- Na pewno nie – zapewnił się Michael – bądź optymistą. 

Przeglądając swoją mapkę zatrzymał się na New Jersey. Jest dosyć blisko. Wybrzeże. Margate – tylko z dwie i pół godziny drogi stąd. Może jakieś kasyno w Atlantic City. Mieszka tam jego babcia. Prosiła jakiś czas temu, że jak będzie miał czas, to żeby naprawił jej zamek w drzwiach do łazienki. Idealnie. Wybierze się do niej w odwiedziny i zaproponuje Jeremy'emu, żeby mu towarzyszył. Może nawet mogliby posurfować, gdyby pogoda dopisała i Jeremy potrafił. A jeśli nie, to samo posiedzenie na plaży, czy wybranie się na boardwalk, czy garden's basin będzie całkiem przyjemne.

Z rozmyśleń wyrwał go dzwoniący telefon. Michael spojrzał na wyświetlacz i stwierdził, że to Lucy do niego dzwoni. Musiał w końcu odebrać. Milczenie tylko pogarszało sprawę.

- Kotku, w końcu odebrałeś. Tyle razy próbowałam się z tobą skontaktować...

- Nie mogłem odebrać.

- Całe szczęście już teraz możesz – powiedziała wyraźnie szczęśliwa – wiesz... miałam ostatnio bardzo ciężko. Dlatego też nie dzwoniłam długo. Moja mama była w szpitalu. Ale już jest lepiej - Michaelowi zrobiło jej się szkoda. Nie chciał jej zranić tym, co w końcu musiał jej powiedzieć – gdzie teraz jesteś? Przyjdziesz do mnie? Stęskniłam się za tobą.

- To chyba nie jest teraz możliwe – przez myśl przemknął mu pewien pomysł – jestem obecnie w Europie. W Belgii. 

- Naprawdę? Jejku... Europa... Zazdroszczę.

- Nie masz czego. Jestem tutaj w celach służbowych. Praca, praca i jeszcze raz praca. Wracam za trzy tygodnie w niedzielę– miał nadzieję, że do tego czasu mama dziewczyny wyzdrowieje i nie narobi Lucy kolejnych problemów.

- Rozumiem. Pewnie masz drogie rozmowy tutaj do Stanów, więc kończę. Zobaczymy się jak wrócisz?

- Oczywiście – Michael rozłączył się – ostatni raz – szepnął już do siebie

Michaela czekał jeszcze jeden telefon. Do Jeremy'ego. A może powinni się spotkać? W końcu mu to obiecał. Tylko... Dzisiaj był piątek. 

- O której może Jeremy kończyć dzisiaj szkołę? - zastanowił się na głos Michael. Musiał się dowiedzieć. Otworzył przeglądarkę internetową i wpisał w wyszukiwarkę „Julliard”. Otworzył pierwszą stronę, która mu się wyświetliła i włączył zakładkę kontaktu. Wyszukał numer telefonu i zadzwonił do sekretariatu. W słuchawce odezwał się głos starszej kobiety.

- Dzień dobry, sekretariat szkoły Julliard, w czym mogę pomóc?

- Dzień dobry, nazywam się Michael Willow. Chciałbym zapytać, czy byłaby mi pani w stanie powiedzieć, kiedy kończy zajęcia mój przyjaciel Jeremy Fosters. Chciałbym zrobić mu niespodziankę i zabrać go po zajęciach do domu.

- Rozumiem, jednak nie mogę udzielić panu takich informacji.

- To naprawdę taki duży problem?

- Gdyby ktoś się dowiedział... - zaczęła kobieta

- Ale nikt się nie dowie – dokończył za nią Michael – bardzo mi na tym zależy. W innym wypadu będę siedział pod budynkiem do końca dnia. A tak będę jedynie 10 minut wcześniej.

- Jeremy? To naprawdę miły chłopak. Nie przejdzie obok żadnego pracownika szkoły nie mówiąc „dzień dobry”. Jego ostatnią lekcją jest śpiew do czternastej trzydzieści.

- Dziękuję pani bardzo. Do widzenia.

- Do widzenia – odpowiedziała kobieta.

Michael rozłączył się i spojrzał na zegarek. Była dwunasta trzydzieści, i chociaż mógłby zobaczyć Jeremy'ego już za dwie godziny, to wiedział, że czeka go jeszcze jedna rozmowa. Wstał i skierował się w stronę windy. 

Nacisną guzik, by wjechać na jeszcze wyższe piętro wieżowca do jego szefa. Tylko jak zapytać go o pozwolenie wyjścia z pracy półtorej godziny wcześniej?

Zastukał w wielkie drzwi do gabinetu szefa.

- Proszę – usłyszał.

Michael wszedł do gabinetu. Jego szef siedział za swoim biurkiem i pisał coś na laptopie. Był to mężczyzna po pięćdziesiątce. Kiedyś siwe włosy przemieniły się w sporą łysinę. Wąsy dziwnie podkręcane na palcach jedynie postarzały jeszcze bardziej mężczyznę. Mężczyzna nie był otyły, jedynie miał spory brzuch jak sporo mężczyzn w jego wieku. 

- Michael, coś się stało?

- Dzień dobry – mężczyzna skinął głową – zależy mi, proszę pana, żebym mógł wcześniej wyjść z pracy. O czternastej. Jest to naprawdę nagły przypadek i obiecuję, że to się więcej nie powtórzy.

- Zawsze byłeś przykładem dla moich pracowników...

- Wiem, że tym razem pewnie zawiodłem.

- Wręcz przeciwnie. Oprócz pracy każdy ma jeszcze swoje życie. Ty zawsze umiesz pogodzić obie rzeczy. Tym razem nie wyszło, co nie znaczy, że to jakiś problem. Jesteś tylko człowiekiem. A teraz idź do siebie, skończ, co zaplanowałeś na dzisiaj i uciekaj.

- Dziękuję – powiedział Michael. Poszło nadzwyczaj łatwo.

Resztę czasu w pracy Michael przesiedział jak na szpilkach. Nie mógł się doczekać, by zobaczyć Jeremy'ego. Miał naprawdę nadzieję, że uda mu się zabrac go do Margate w ten weekend.





***





Micheal z niecierpliwością spojrzał na zegarek. Była już czternasta dwadzieścia piąć. Pięć minut dzieliło go od zakończenia zajęć Jeremy'ego i miał też nadzieję, że nie dużo więcej, by go zobaczył. Nie widział go zaledwie od wczoraj, a już zapragnął mieć go przy sobie. Co to tak naprawdę było? Tęsknota? Pożądanie? Jakieś nieznane mu wcześniej pragnienia? Sam nie wiedział do końca. Z całą jednak pewnością nie chciał mieć go do łóżka. Sam na to jeszcze nie był gotowy. Bardziej pragnął z nim przebywać, rozmawiać.

Michael stał oparty o murek schodów przed wejściem do uczelni i co chwila spoglądał na zegarek. O czternastej trzydzieści zadzwonił krótki dzwonek. Micheal ppodniósł głowę i uważnie przyglądał się wychodzącym uczniom szkoły. Niektórzy mieli ze sobą swoje instrumenty takie jak saksofony czy gitary. Inni dykutowali o krokach jakiegoś układu, z kolei inne dwie dziewczyny rozmawiały o ssukienkach na jakieś przedstawienie. Widząc Michaela obie ucichły i zauroczone przeszły obok niego próbując nie okazywać po sobie zainteresowania mężczyzną.

Michael jednak nie zwracał na nie uwagi. W tym samym czasie w drzwiach stanął Jeremy. Od razu dostrzegł Michaela. Wyraźnie zaskoczony stanął u szczytu schodów nie mogąc się ruszyć. Michael wyprostował się i spojrzał na niego wyczekującego. Nie liczył na to, że Jeremy rzuci mu się na szyję. Bardzo za to nie chciał, by nagle ten uciekł mu do szkoły, czy przeszedł obok niego udając, że go nie zna. Bo czy inni wiedzieli o jego orientacji? 

Jeremy jednak nie uciekł. Wręcz przeciwnie zszedł szybko ze schodów i stanął naprzeciw Michaela lekko przechylając głowę.

- Zaskoczyłeś mnie – powiedział na powitanie. Michael z trudem powstrzymywał się, by nie pocałować Jeremy'ego. Nie wiedział jednak, co by ten na to powiedział.

- Spełniam właśnie prośbę dzisiejszego spotkania – powiedział wesoło Michael. Nagle zaczął się denerwować – może przejdziemy się do Central Parku?

- Jasne.

Ruszyli. Nie rozmawiali przez całą drogę. Gdy byli już na miejscu skręcili w jakąś mało uczęszczaną ścieżkę. 

- Może tam usiądziemy? - zapytał Michael widząc w oddali pustą ławeczkę.

Jeremy kiwnął głową na zgodę. Usiedli na ławeczce.

- Nie sądziłem, że cię dzisiaj zobaczę – powiedział Jeremy – szczerze mówiąc bałem się, że w ogóle już się nie zobaczymy po wczoraj...

- Czyli mieliśmy podobne obawy – Michael rozluźnił się słysząc jego słowa. 

- Miło to słyszeć – powiedział Jeremy i oparł się wygodnie o oparcie ławeczki – co teraz zrobimy? - zapytał a Michael zrozumiał, że nie chodziło dokładnie o teraz, lecz o najbliższe dni, miesiące może lata. 

- Jak już mówiłem, to jest dla mnie zupełnie nowe... Ale chcę spróbować. Nie chcę w przyszłości żałować.

- Podoba mi się to podejście – powiedział Jeremy – Obawiałem się, że możesz zmienić zdanie po wczorajszej nocy.

- Nie zmieniłem. Powiem więcej. Mam nawet ciekawą propozycję spędzenia tego weekendu, jeśli nie masz żadnych planów. Chciałbym odwiedzić babcię w Margate, w New Jersey. Moglibyśmy tam razem pojechać, trzeba będzie naprawić zamek w drzwiach łazienki. Później moglibyśmy pójść na plażę, albo rozerwać się gdzieś w kasynie w Atlantic City. 

- Atlantic City? Ciekawe miasto. Jak byłem w liceum wuj brał nas tam na steal pier, a sam chodził grać w pokera w Tropicanie. 

- Wolę Golden Nuggets jeśli chodzi o Kasyna. Grasz w jakieś gry?

- Nie dla hazardu. Kiedyś z kumplami graliśmy w Brydża.

- Dobra gra – mruknął pod nosem Michael – moglibyśmy zagrać. Pojechałbyś ze mną?

- Hm... - zapyślił się Jeremy – miałem pomóc w warsztacie. Zawsze to robię w soboty... Myślę jednak, że wuj nie będzie miał mi za złe dnia wolnego. I tak zawsze narzeka że tylko się uczę lub pracuję.

- Byłeś w Margate?

- Nie. Zawsze tylko Steal pier, plaża i Tropicana. To daleko od AC?

- Dwa miasta z tamtąd. Zaraz za Ventnor.

- Nie kojarzę. Ostatnio byłem tam z pięć lat temu. I jedyne co z tamtego razu kojarzę, to mega przystojnego chłopaka sprzedającego pizzę w jednej z restauracji. 

- Sprzedwaca pizzy? - zapytał niedowierzając Michael – skoro nie pozwiedzałeś za bardzo okolicy, to może znajdziemy jeszcze czas by wejść na Absecon Lighthouse. O i możemy pójść do muzeum... Kurde... Nie pamiętam jak się nazywało. Z takimi dziwnymi rzeczami.

- Zapowiada się ciekawie – powiedział Jeremy i spojrzał na czwórkę zbliżających się turystów z Azji. Ci jednak nie zwracali na nich uwagi i szybko ich minęli i zniknęli za kolejnym zakrętem. Mężczyźni znowu zostali sami. 

Michael spojrzał na smukłe dłonie Jeremy'ego. W tym samym też momencie zapragnął ich dotyku. Spojrzał na Jeremy'ego. Ten wydawał się być zupełnie nieobecnym. Siedział wpatrzony w niebo. Michael wyciągnął swoją rękę chcąc dotknąć nią ręki Jeremy'ego, ten jednak w tym samym czasie wyprostował się i położył dłonie na kolanach. Michael natychmiast zabrał rękę.

- Jak tam pojedziemy? - zapytał Jeremy.

- Samochodem. Przyjechałbym po ciebie na dziesiątą, co ty na to? Akurak jak dojedziemy babcia pewnie zrobi obiad, pomożemy w domu i będziemy mieć resztę dnia dla siebie.

- O dziesiątej mówisz... Wiesz gdzie jest warsztat? 

- Powinienem tam trafić – Michael w duchu poprosił GPSa, by ten go nie zawiódł. Nie miał co liczyć na swoją orientację w terenie – A czemu do warsztatu mam jechać? 

- Rano może coś pomogę przez te trzy godzinki. Dziękuję, Michael, że przyszedłeś. Muszę jednak niestety iść. Ciotka będzie się denerwować, bo obiad stygnie.

- Rozumiem. Podwieźć cię gdzieś?

- Wierz mi, nie będzie ci się chciało jechać na Brooklyn. Szczególnie, że masz skąd rzut beretem do mieszkania. No i nie wspomnę, że o piętnastej metro jest najlepszym, co zostało wynalezione – Michael roześmiał się.

- Nasz rację. Wygodny wynalazek. Ale kompletnie nie dla mnie – powiedział Michael wiedząc, że zgubiłby się zaraz po zejściu do podziemi zanim jeszcze wsiadłby do metra. Nie wspominając, że na pewno nie byłoby to odpowiednie metro i wywiozłoby go nie wiadomo gdzie. A z tamtąd wrócić... Wolał nawet o tym nie myśleć.

Wstali w tym samym czasie i ruszyli w drogę powrotną. 

- To jutro o dziesiątej? - zapytał Michael na co Jeremy skinął głową, uśmiechnął się lekko i delikatnie musnął dłoń mężczyzny. Michael w tym momencie poczuł, jak po całym ciele przechodzą mu przyjemne dreszcze.

- Do zobaczenia – powiedział Jeremy i poszedł w stronę pobliskiego przystanku metra zostawiając Michaela samego. 





***





To była już druga z rzędu nieprzespana noc. Michael wszedł do łazienki i spojrzał na lusterko nad zlewem. Z przerażeniem stwierdził, że nie wyglądał najlepiej. 

Szybko rozebrał się i odkręcił wodę pod prysznicem. Miał nadzieję, że szybki prysznic zdziała cuda. Woda była przyjemnie gorąca. Spływała mocnym strumieniem po jego ciele. Michael otworzył butelkę z miętowym żelem pod prysznic i przekręcił ją delikatnie nalewają w palce zielony płyn. Uwielbiał ten zapach. Kojarzył mu się z dziciństwem, kiedy mama zaparzała mu miętę do kolacji. 

Po skończonym prysznicu ponownie stanął przed lusterkiem. Wyglądał o niebo lepiej. Tylko ten zarost... Co powinien z nim zrobić? 

Michael spojrzał na telefon. Była dziewiąta. Do spotkania z Jeremym dziliła go tylko godzina. Postanowił, że później podejmie decyzję z goleniem. Teraz chciał jeszcze zjeść śniadanie, umyć zęby i spakować kosmetyki do prawie gotowego do drogi plecaka. Wczoraj jeszcze postanowił spakować ubrania i najpotrzebniejsze rzeczy takie jak komputer, pieniądze, czy dokumenty, by nie musieć o nich myśleć rano.

Otworzył lodówkę i wyciągnął z niej przygotowane wczorajszego wieczora ciasto na naleśniki. Miał zamiar usmażyć kilka by zjeść je z dżemem, a pozostałe zabrać ze sobą jako prowiant. 

Na rozgrzaną patelnie wylał odpowiednia ilość ciasta i skręcił delikatnie ogień, żeby nie przypalić naleśników. Zwykle starał się robić naleśniki na kilka patelni, by zaoszczędzić na czasie. W końcu nie było to aż tak trudne do wykonania.

Podszedł do ekspresu i wcisnął guzik do zaparzenia kawy. Rozległ się odgłos mielonych ziaren i zaparzania wody. Filiżanka zaczęła napełniać się ciemnym płynem, a po kuchni rozniósł się zapach świeżo zapażonej kawy. Michael sam nie był pewny co bardziej uwielbia – ten zapach, czy smak ten smak gorącego napoju.

Po zjedzonym śniadaniu i zapakowanym prowiancie Michael raz jeszcze wszedł do łazienki żeby spakowac kosmetyczkę. Spojrzał w lustro. 

- Jest ok. Nic nie robię – powiedział do siebie i szybki ruchem ręki zgarnął z blatu potrzebne rzeczy takie jak szczoteczka do zębów, czy dezodorant.

W pośpiechu zapakował resztę potrzebnych rzeczy do dużego plecaka, który zawsze używał do wszelakich wycieczek, i wyszedł z mieszkania. Nie chciał się spóźnić, więc szybko pobiegł do windy i zjechał na parking. Wsiadł do samochodu i ustawił w GPSie odpowiedni adres warsztatu. Nie mógł się doczekać spotkania z Jeremym.





***





Wjechał na duży parking przed warsztatem samochodowym i omiótł go wzrokiem. Tym razem miał zupełnie inne podejście do tego miejsca, niż ostatnio. W końcu Jeremy tu pracował. Prawdopodobnie bywał tu bardzo często. Każda stopa kwadratowa z całą pewnością conajmniej raz była przez niego dotknięta.

Michael wziął do ręki telefon i szybko napisał SMS-a do Jeremy'ego: Już jestem. Nie czekał długo na odpowiedź. Praktycznie w tym samym momencie dostał odpowiedź: Wiem, widziałem, jak pojechałeś. Daj mi jeszcze dwie minuty. 

Te dwie minuty były dla Michaela wiecznością ciągnącą się, do zobaczenia Jeremyego. Ten w końcu się pojawił. Szedł szybkim krokiem w stronę samochodu. Ubrany był w krótkie spodenki idealne na ciepłą letnią pogodę, miał koszulkę na ramiączkach z wielkim napisem "I love NY" a w ręku trzymał niedużą torbę sportową. 

Otworzył przednie drzwi samochodu od strony pasażera i wsiadł do środka.

- Przepraszam, chciałem tylko dokończyć reperowany samochód. Długo czekałeś?

- To czekanie to naprawdę nic – powiedział Michael. W głowie jednak dokończył to zdanie "W porównaniu do czasu oczekiwania na ciebie od wczoraj"

Jeremy spojrzał na niego pytającym wzrokiem, jednak Michael nie miał zamiaru powiedzieć tego na głos. Bał się. Chłopak widząc, że nic więcej nie usłyszy sięgnął lewą ręką po pasy, by je zapiąć. Michael, kóry dokładnie go obserwował zauważył niewielką bliznę wystającą z pod ramięczka koszulki ciągnącą się w stronę pleców. Jej drugi koniec znajdował się gdzieś przy zewnętrznej stronie obojczyka.

Michael nie pytał, co to za rana. Przecież każdy jakieś miał. On sam miał ślad szwów z dzieciństwa, jak rozciął sobie kolano. Ślad jednak był prawie że niewidoczny.

- Gotowy na nasz weekend? - Zapytał Michael włączjąc silnik samochodu i wyjeżdżając z parkingu podążając za GPSem w stronę New Jersey.

- Jak najbardziej – powiedział Jeremy – a wczoraj nie zapytałem tylko... Jakiego charakteru jest to weekend?

Michael zastanowił się chwilę nad pytaniem. Tak bardzo chciał, by była to randka. Jednak to, że nigdy nie był z żadnym mężczyzną odbierało mu całą pewność siebie, którą miał w stosunku do kobiet.

- Może po prostu zobaczymy co nam wyjdzie i jutro zdecydujemy? 

- Zależy jak się sprawy potoczą, tak to nazwiemy, powiadasz?

- Dokładnie – Michael zatrzymał się na jednym z czerwonych świateł na Brooklynie i włączył radio – jaką stację lubisz?

- Nie mam żadnej ulubionej – powiedział Jeremy i sięgnął ręką do guzików, by poprzełączać stacje w poszukiwaniu tej właściwej. Wykonując ten ruch dotknął ręką dłoni Michaela. Ten krótki i przypadkowy dotyk sprawił, że Miachael zamarł.

- Zielone światło – powiedział cicho Jeremy i wskazał ręką sygnalizację świetlnął. 

Michael natychmiast ruszył. Do jego uszu dotarł stary kawałek muzyki country i ciche nucenie utworu przez Jeremyego. 



Jaki on ma cudowny głos. Śpiewa lepiej niż w oryginale. Mógłbym tak słuchać godzinami. Michael spróbował się skupić na drodze. Wciąż jednak słyszał Jeremyego. Czuł zapach jego dezodorantu a kątem oka widział jego palce bawiące się małą gumką recepturką, którą wyjął chwilę wcześniej z kieszeni. Boże, żebym tylko bezpiecznie dojechał do Margate.



*****

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz