Rome - Rozdział 9

Promienie słońca wdarły się między szczelinę w zasłonach do salonu i swoim blaskiem uderzyły prosto w policzek Michaela. Ten jak oparzony podniósł się na łóżku i spojrzał na zegarek. Była już dziewiąta rano.

- Cholera - mruknął pod nosem. Nigdy nie wstawał tak późno. Prawdopodobnie za sprawą całej przeszklonej sypialni, do której codziennie rano wdzierało się słońce.

Do uszu Michaela dotarł głos pianina - Marsz Turecki Mozarda. Chociaż Michael nigdy sam nie grał na pianinie nie raz słuchał pod przymusem muzyki klasycznej u Ashley. Jego przyjaciółka była wielką fanką Mozarda, Bacha, Bethowena, czy Chopina. Nie raz musiał wsłuchiwać się w długie utwory i pamiętać ich skomplikowane tytuły. Jednak Marsz Turecki był niczego sobie, wpadał w ucho i łatwo dało się zapamiętać tytuł.

- Ten twój przyjaciel, to ma talent. Już od jakieś godziny gra na tym starym pianinie. Szczerze zdziwiłam się, że jeszcze się nie rozstroiło – powiedziała babcia wchodząc do salonu – A jak było wczoraj w Golden Nuggats? Wygraliście coś?

- Za mało gram, żeby wygrywać. Nie mam wprawy. Pójdę zobaczyć, jak gra Jeremy – powiedział Michael i podniósł się z kanapy – tylko proszę babciu, nie musisz ścielić sofy. Sam to zaraz zrobię.

- Dobrze, dobrze, trzymam cię za słówko. Pójdę zaparzyć kawę.

Michael wolnym krokiem wyszedł na wąski korytarz i skierował się do małego pokoiku gościnnego. Stało tam szerokie łóżko, małe biurko z lusterkiem nad nim i stare pianino, które nie mieściło się w żadnym innym pokoju. Michael spojrzał na swoje odbicie w lustrze spoglądając przez cały pokój. Nie chciał przeszkadzać Jeremyemu w grze, ten jednak szybko przerwał i odwrócił się w jego stronę.

- Wybacz, jeśli cię obudziłem grając.

- Żadne odgłosy nie są w stanie mnie obudzić. Co innego słońce, a to bezlitośnie, bez pukania weszło do salonu.

Jeremy roześmiał się słysząc słowa Michaela. 


- Jadłeś już śniadanie? 


- Twoja babcia zdążyła mi je już zaproponować, ale uznałem, że poczekam, aż się obudzisz. 


- Dzięki



Po skończonym śniadaniu mężczyźni udali się do muzeum historycznego poświęconego Atlantic City. Jeremy z zainteresowaniem pochłaniał wiedzę o kolejnych aspektach życia w mieście. Widzieli jedną z sukienek noszoną przez Miss Atlantic City, pierwszy diadem oraz ogólne informacje o corocznym show amerykańskim jakim jest Miss America. To właśnie tutaj rozpoczęła się historia tego konkursu piękności w Stanach. Była też krótka historia o Monopoly, rozwoju broad walku i steal pier. Oprócz tego był oryginalny kostium Mr. Peanut oraz wiele drobnej miejscowej biżuterii, przypinek.

Następnie Michael zabrał Jeremyego na latarnię morską Absecon. Jest to jedna z najstarszych latarni w Stanach i chodź obecnie jest całkowicie przykryta przez bloki i kasyna więc nie może pomóc w nawigacji, jest otwarta dla turystów. Znajdowała się jedynie rzut beretem od muzeum historycznego więc można powiedzieć, że była wręcz po drodze. 

Po przejściu dwustu dwudziestu ośmiu stopni w górę Michael zupełnie opadł z sił i usiadł na małym balkoniku wkoło latarni na samym jej czubku. Zupełnie nie chciał się ruszać. Jeremy widząc to usiadł zaraz obok niego i złapał go za rękę. 


- Teraz to nikt obok nas nie przejdzie. Tak wyłożyliśmy te nasze nogi w przejściu. I bez tego ciężko jest się minąć. 


- Za to zarezerwowaliśmy sobie najlepsze widoki na ocean. 


- Co racja to racja – przyznał Jeremy i rozejrzał się dookoła. Nie były to najpiękniejsze widoki z latarni jakie można sobie wymarzyć, ale miały w sobie to coś – tam leży to muzeum w którym byliśmy? - wskazał ręką w prawą stronę. 

- Michael spojrzał na niego spod oczu.

- Naprawdę myślisz, gdzie to jest? Nawet tutaj musiałem przyjechać z nawigacją. Wybacz. Jak chcesz wiedzieć, gdzie to jest, to kogoś zapytam – już zaczął się podnosić, ale Jeremy mocniej przetrzymał go za rękę. 

- W porządku. Nie muszę wiedzieć. Nie idź nigdzie.

Michael został. I prosił w duchu, by ten moment mógł trwać wiecznie, tak dobrze było mu z Jeremym.





Po godzinie spędzonej jedynie na szczycie latarni morskiej mężczyźni pojechali do downtown w okolice kasyna Caesara, gdzie niedaleko mieścił się Steal Pier. To właśnie tam, zaraz obok był tor dla gokartów.

Michael nie musiał długo prosić Jeremyego. Chwilę potem wykupili sobie kilka jazd w kasie biletowej i pokazali przy wejściu na tor.

- Ze mną nie wygrasz – powiedział Michael Jeremyemu do ucha.

- Rywalizować ci się zachciało? Nie masz szans. Jestem ekspertem od samochodów.

- A ja od szybkiej jazdy.

Walka okazała się bardzo wyrównana. Szybko okazało się, że to ostatnia tura miała oznaczać wygraną, którą od początku miał Jeremy w kieszeni. Nie mógł jednak znieść wygranej nad Michaelem więc dziesięć metrów przed metą zaczął hamować, by oddać wygraną Michaelowi.

- Wygrałbym. A teraz z twoim poświęceniem wcale nie mam jak tego udowodnić – żalił się Michael wychodząc z gokartu.

- Phi. W życiu by ci sie to nie udało.

Michael pokręcił głową. Za ten gest i danie mu wygranej miał ochotę wyprzytulać Jeremyego po wsze czasy. 

- Mam dosyć chodzenia. Chodźmy coś zjeść i pójdźmy wreszcie na tę plażę.





***





Chociaż do wakacji zostało jeszcze kilka tygodni, plaże Atlantic City pełne były pobliskich mieszkańców i turystów. Mężczyźni wolnym krokiem szli małą dróżką wyłożoną deskami prowadzącą z broad walku na piaszczystą plażę.

Michael rozejrzał się po plaży próbując znaleźć odpowiednie miejsce, by się rozłożyć.

- Co powiesz, żeby się położyć... Tam? - wskazał ręką w puste miejsce około trzydzieści metrów od nich. Było położone z dala od wody, bliżej porośniętych wzdłuż traw, więc mogliby poczuć się chodź troszkę intymniej.

- W porządku – powiedział Jeremy wzruszając ramionami. 

Michael przechylił lekko głowę próbując rozgryźć mężczyznę. Zaczął się dość dziwnie zachowywać odkąd Michael rzucił propozycję pójścia na plażę. O co może mu chodzić? Zastanawiał się Michael.

Z kolei głowa Jeremyego była pogrążona w zupełnie innych pytaniach. Jak zacząć? Co powie Michael? Czy jestem na to gotowy?

Mężczyźni rozłożyli koc i usiedli na nim. Michael ściągnął koszulkę i oparł się wygodnie na łokciach.

- Jak mieszkałem w Kalifornii, w San Francisco, to często jeździłem z bratem na taką naszą plażę. Tam nauczył mnie surfować. On sam nauczył się jeszcze jak mieszkaliśmy w Meksyku.

- Nie mówiłeś, że umiesz surfować.

- Umiem. Ale przede wszystkim uwielbiam. Niestety tyle ostatnio pracuję, że zupełnie nie mam na to czasu. Ostatni raz surfowałem będąc jeszcze na studiach, na ostatnim roku. A ty, umiesz surfować?

- W Wyoming nie miałem oceanu, żeby się nauczyć...

- Czyli jesteś z Wyoming.

- Nie mówiłem ci?

- Nie – powiedział Michael lekko zawiedziony. Najwyraźniej myślał, że powiedział, skoro zdziwił się, że nie wiem. - Ale mieszkasz już jakiś czas w Nowym Jorku. To znowu nie tak daleko od oceanu. Nigdy nie próbowałeś?

- Nie. Nie było czasu i możliwości. No i nie chciałem prosić wuja o kolejne wydatki. I tak sporo się mnie wykosztował.

Jeremy położył się wygodnie na kocu.

- Piękna pogoda. Idealna na opalanie... Właśnie. Czemu się nie opalasz? Rozbieraj się.

Jeremy spojrzał przestraszonymi oczami na Michaela.

- To chyba nie jest najlepszy pomysł – powiedział cicho.

- Planujesz się opalić jedynie na ramionach? A co z resztą ciała?

- Zwykle staram się jej nie ruszać – powiedział Jeremy i zamknął oczy. Wiedział, że prędzej, czy później będzie musiał postawić krok do przodu, a to, jak się teraz zachowuje, przypomina zachowanie dziecka.

Drżącymi, skrzyżowanymi rękami złapał za dolne krawędzie bezrękawnika i powoli go ściągnął. 

Oczom Michaela ukazały się plecy Jeremyego. Tamta mała blizna na ramieniu była niczym w porównaniu do tego, jak wyglądały jego plecy. Były całe poprzeszywane starymi ranami. Wyglądały tak, jakby mężczyzna wiele lat temu okładany był raz jakimś grubym pasem, a raz czymś cienkim... 

- Głównie blizny są po bacie. Mój ojciec uwielbiał konie i wszystko, co się z nimi wiązało, czyli też jeździectwo. Zawsze miał na mnie bata pod ręką.

- To wszystko, to twój ojciec? - zapytał niedowierzająco Michael.

Jeremy położył się na kocu na plecach, by ukryć oszpecone ciało. Niestety i w tej pozycji wyraźnie było widać ciągnącą się od klatki piersiowej w dół do pasa zabliźnioną ranę.

- Był prawdziwym tyranem. Zawsze się nade mną znęcał. Za wszystko. Nic mu we mnie nie odpowiadało. W końcu byłem jego jedynym dzieckiem, dziedzicem majątku, a tu taki niewypał.

- Nie mów tak. Nie każdy jest taki utalentowany...

- Talent. Jasne... Oberwało mi się parokrotnie za śpiew w czasie pracy. Tutaj – wskazał na ramię – za szkicowanie. Wtedy rzuciłem rysunek. Był on według mojego ojca "niemęski". Tutaj, na boku – wskazał odpowiednie miejsce – za pomoc w kuchni mamie. Od tamtej pory nie gotuję, chodź zawsze chciałem umieć. A tutaj... - pokazał na długą bliznę na brzuchu – za to, że w szkole mnie pobili.

- Co? To przecież śmieszne. Te wszystkie powody... 

- Ale prawdziwe.

- A to z tym pobiciem...

- Bo nie umiałem się przed nimi obronić. Tylko ich było pięciu. Bili mnie i kopali, mówiąc, że jestem pedałem.

- Tak mi przykro...

- Przyzwyczaiłem się. Wiesz? Już gdzieś od przedszkola wiedziałem kim jestem. Nie wiem, od kiedy wiedziała mama. Nigdy jej nie powiedziałem, ale ona zawsze wiedziała i mnie wspierała mówiąc, że kiedyś znajdę tę, jedyną osobę.

- Czy twój ojciec wie...?

- Dowiedział się, jak byłem w liceum. Nie wiem jak, ale dowiedział się. Pewnego dnia wróciłem ze szkoły do domu. To był mój ostatni dzień w domu. Wyrzucił mnie.

- Co się stało potem? 

- Mama mi pomogła. W ciągu tygodnia załatwiła mi przejazd, przez znajomego do Denver, a stamtąd poleciałem z jej oszczędności tutaj, do Nowego Jorku do mojego wuja, jej brata. Gdyby nie oni nie wiem co by się ze mną stało.

- Jeremy?

- Tak?

- Czy wczoraj... Czy to chodziło o twoje rany?

- Nie tylko... Jakieś cztery lata temu związałem się z pewnym chłopakiem... Zawsze mi mówił, jaki to jestem idealny. Nie widział on mojego ciała. Potem powiedział, że to nic nie zmienia, ale to nie była prawda.

- Odrzucił cię z takiego powodu?

- Nie. Ja z nim zerwałem. Ale zanim to nastąpiło wiele przeszedłem.

- Nie rozumiem...

- Raz na przykład udałem się z nim i z jego kumplami na plażę. Zanim wyszliśmy z samochodu do reszty złapał mnie za rękę i powiedział, że mam się pod żadnym pozorem nie rozbierać. Nikt nie może się dowiedzieć, jak ja wyglądam. On sam był chyba ze mną bardziej ze względu na wygląd. Sam widziałem, że kilku kumpli mu mnie zazdrościli. 

- Tak ci powiedział?

- Tak. A ja byłem w nim zakochany i zaślepiony z miłości. Cała miłość jednak prysła jak bańka mydlana, jak raz podczas kłótni powiedział mi, ile to on musiał znosić w nocy oglądając mnie takiego całego w bliznach podczas seksu. Że to psuło całe pożądanie...

- Palant... Najpierw ojciec znęcał się nad tobą psychicznie i fizycznie, potem trafiłeś na niego...

- Nie miej mi więc za złe, że się bałem...

- Nie mam – powiedział Michael szczerze – czy teraz źle się czujesz? Przy tych ludziach?

- Nie. Nie obchodzi mnie, co o mnie myślą. Obchodzi mnie, co myślą o mnie osoby, na których mi zależy.

Michael najchętniej wziął by go w objęcia i wykrzyczał wszystkim na około, jak bardzo zależy mu na Jeremym. Wiedział jednak, że zawsze znajdzie się ktoś, kto uznałby takie zachowanie za "afiszowanie się" orientacją seksualną. A jemu nie o to przecież chodzi. Więc zamiast tego podniósł się i wyciągnął rękę w stronę Jeremyego

- Wracajmy do domu – powiedział

Nie śpiesząc się zabrali swoje rzeczy i ruszyli w stronę parkingu gdzie zostawili samochód. 





***





Nie odzywali się w ciągu drogi powrotnej. Każdy z nich pogrążony był w swoich myślach i pytaniach. Michael w końcu zrozumiał obawy Jeremyego. Zupełnie niesłuszne zresztą. Problemem był jednak teraz on. Nie zapewnił Jeremyego, że z bliznami czy nie i tak chce z nim być. Obchodzi go to, kim on jest, jaki jest, a nie to, jak wygląda.

Jeremy z kolei zadręczał się swoim wyznaniem i jego wynikami. Michael w końcu nic oprócz nazwania jego byłego palantem nie powiedział. Co on o tym wszystkim myśli? Nie chciałby go teraz stracić. Nie po tym jak się przed nim otworzył, jak mu zaufał. Niestety wiedział, że historia lubiła zataczać koła. Oby nie tym razem.

- Michael, wybaczysz mi, jak się zdrzemnę? - zapytał Jeremy zaspanym głosem. Dzień, wszystkie przeżycia i powrót do przeszłości bardzo go wymęczyły, a obecna niepewność jedynie przytłaczała.

- Jasne. Obudzę cię, jak będziemy na Brooklynie. Podasz mi jeszcze swój adres? Od razu wpiszę w GPSa.

- Skoro chcesz...

- Jeśli o mnie chodzi, to mógłbyś zostać u mnie na noc.

- Waszyngtona 53. 

- Rozumiem – powiedział zawiedziony Michael. Naprawdę chciał, by Jeremy pojechał do niego do mieszkania, nie do domu.

Tego jednak Jeremy nie mógł wiedzieć. Skulił się jednak w fotelu i zamknął oczy próbując zasnąć. Gdy w końcu zasnął Michael nie mógł oderwać od niego wzroku. Tak słodko wyglądał. 

Pomimo, że była to niedziela i dużo osób wracało do domów to z weekendowego pobytu w Nowym Jorku, to do Nowego Jorku, Michaelowi udało się dość szybko dojechać na Brooklyn pod wskazany adres. Bardzo tego nie chciał, ale wiedział, że musi w końcu obudzić Jeremyego.

Spojrzał najpierw w stronę bloku w którym mieszkał Jeremy. Nie wyglądał na najnowszy, ani najbogatszy, jak i zresztą ta okolica. Nie należało jednak oceniać książki po okładce. Przeniósł wzrok ponownie na śpiącego Jeremyego. Wyciągnął dłoń i pogłaskał go delikatnie po policzku. Na ten, nawet delikatny gest, Jeremy obudził się. Wielkie oczy z zaskoczeniem wpatrywały się z Michaela. Nie były ciemne, jak Michael myślał na początku. Były dosyć jasne.

- Jesteśmy na miejscu – powiedział cicho Michael.

- Czy ten weekend to była randka? - zapytał szeptem Jeremy.

- Tak. Mam nadzieję, że była udana. Nie zrezygnuję z ciebie z żadnego powodu. Czy twoich obaw, czy mojego braku jakiegokolwiek doświadczenia. Ale się dobraliśmy...

Jeremy opuścił wzrok w dół, na co Michael złapał go pod brodę zmuszając, by ten na niego spojrzał.

- Wybacz, że nic nie powiedziałem wtedy, na plaży. Jeśli jestem jedną z tych osób na których ci zależy i chcesz wiedzieć, co o tobie myślę, to wiedz, że dla mnie jesteś idealny.

- Michael...

- Tak?

- Skoro to była randka... To nie kończmy jej jeszcze. Wspomniałeś, że mógłbym zostać u ciebie...

Michael nie odpowiedział. Zamknął oczy i złożył jednak na ustach Jeremyego delikatny pocałunek. Tak delikatny, jakby najdelikatniejszy wietrzyk. Gdy ponownie otworzył oczy zobaczył, że Jeremy oparł się bokiem o siedzenie fotela. Miał lekko rozwarte wargi jakby w oczekiwaniu na więcej.

Michael uznał jednak, że samochód nie jest najwygodniejszym miejscem do rozmów, czy "innych" rzeczy, więc zapalił silnik i ruszył w stronę mostu Brooklyńskiego, by dostać się na drugą stronę East River na Manhattan.





Michael przekręcił klucz w zamku do apartamentu i otworzył drzwi zapraszając ruchem ręki Jeremyego do środka.

- Napijesz się czegoś? 

- A co proponujesz? - zapytał niepewnie Jeremy.

- Może czerwone wino?

- Masz jakieś dobre?

- To tutaj jest z Francji – powiedział Michael otwierając przywiezione kilka lat temu wino – tyle czasu czekało na specjalną okazję...

- Czyżbym był specjalną okazją? - zapytał Jeremy.

- Owszem – Michael wlał do kieliszków wina i podał jeden z nich Jeremyemu – na zdrowie.

- Na zdrowie.

Jeremy napił się łyka i przeszedł do salonu. Stanął w oknie i rozmarzonym wzrokiem oglądał widok na Central Park.

- Masz piękny apartament – powiedział cicho – oraz widoki z okien. Miałem ci to powiedzieć wtedy po imprezie, ale tak jakoś wyleciało mi to z głowy.

- Dziękuję. Zawsze chciałem mieć apartament z przeszklonymi ścianami z ładnymi widokami, umeblowany w nowoczesnym stylu. Mam nadzieję, że mi się udało.

- Naturalnie. Apartament jest idealny.

- Jedynie jest strasznie pusty – powiedział Michael podchodząc do Jeremyego i obejmując go w pasie od tyłu jedną ręką. Drugą, z kieliszkiem zbliżył do ust, by napić się jeszcze łyka alkoholu. Poczuł, że Jeremy położył swoją dłoń na jego – chciałbym zobaczyć kiedyś twój pokój. Pewnie jest pełny płyt gitar, nut i innych...

- Nie tylko. Mam jeszcze sporą kolekcję płyt winylowych, kaset, plakatów zespołu Alabama, oraz stare szkice. No i ma tylko jedną gitarę.

- I tak chciałbym to wszystko zobaczyć – powtórzył Michael i pocałował Jeremyego w szyję, na co tamten przechylił głowę, by ułatwić Michaelowi do niej dostęp.

Michael przerwał pocałunek i dopił resztę wina. Wziął pusty kieliszek od Jeremyego i odstawił go razem ze swoim na biurku. 

Ponownie podszedł do mężczyzny i obrócił go w swoją stronę. Prawą dłoń zanurzył we włosach blondyna, a drugą objął jego plecy, by jeszcze bardziej przybliżyć go do siebie.

- Jeszcze nas ktoś zobaczy – wyszeptał Jeremy myśląc o całej przeszklonej ścianie salonu przy której stali.

- To niech zobaczy. Nie dbam o to – powiedział w odpowiedzi Michael i złożył delikatny pocałunek na ustach Jeremyego. 

Pocałunek powoli zmieniał swój charakter. Stawał się coraz bardziej namiętny, jak gdyby miałby być ostatnim. Na to Michael nie mógł jednak pozwolić. Zamiast tego cofnął się krok do tyłu pociągając za siebie Jeremyego. W duchu modlił się, by jego brak orientacji w terenie nie podsunął mu pod nogi stolika stojącego po środku pokoju, ani innych niechcianych przedmiotów, czy mebli.

Jednak nic takiego się nie stało. Michael powoli wyciągnął, schowaną przez Jeremyego w spodniach, koszulkę. Bał się, że tamten zaprotestuje, nic jednak takiego się nie stało. Uznał jednak, że powinien zacząć od pozostałych części garderoby i tę zostawić na później. 

Kolejno buty, spodnie, bielizna i czarna koszula Michaela lądowały na podłodze wyznaczając drogę z salonu, przez kuchnię do przestronnej sypialni po środku której stało wielkie dwuosobowe łózko. Przy samym łóżku Michael ściągnął bezrękawnik Jeremyego i rzucił go za siebie.

Usta mężczyzn ponownie spotkały się w długim pocałunku, aż oboje wylądowali na łóżku.

Jeremy wygląda jak anioł na tej białej pościeli z tymi jego blond włosami i uroczymi niebieskimi oczami. Przymknęło przez myśl Michaelowi, gdy tak wpatrywał się w leżącego pod nim mężczyznę. Tamten palant wypominał mu, że w trakcie seksu musi oglądać jego plecy. Jak można być takim dupkiem?

Michael nie potrafił tego zrozumieć. Sam od kilku minut patrzył na Jeremyego bezradnie. Tak bardzo go porządał, a tak niewiele wiedział o męskim seksie. Zamiast jednak o tym myśleć postanowił zrobić coś, o czym zapragnął, jak tylko zobaczył po raz pierwszy tą bliznę na ramieniu Jeremyego, w samochodzie, zanim jeszcze poznał jej historię. Zbliżył się ustami w jej stronę i zaczął ją całować. Wolno, zaczynając od jednego jej końca i idąc w kierunku drugiego.

Jeremy, gdy tylko domyślił się, co też robi Michael zamknął oczy i przechylił głowę, by pocałować go w głowę. Jedną rękę trzymał nad głową z palcami splecionymi z palcami Michaela. Drugą ręką rysował niewidzialne wzory na karku mężczyzny.

- Nigdy cię nie skrzywdzę. Przysięgam – szeptał Michael w przerwach pomiędzy kolejnymi pocałunkami – nigdy też nie pozwolę, by ktoś inny ciebie skrzywdził.

Pocałował Jeremyego delikatnie w usta, by zaraz przejść w dół, do klatki piersiowej, gdzie zaczynała się długa blizna schodząca aż do pachwiny. Powoli pocałunkami zaznaczał drogę, którą wcześniej naznaczył ojciec Jeremyego. Jakim to trzeba było być tyranem, by coś takiego zrobić. Oczami wyobraźni Michael widział, jak chłopak w chwili zadanego ciosu skręcił się w bólu. Skulił się próbując rękami dotknąć zranione miejsce. A ono było zbyt rozległe, by to uczynić w całości. Rozcięta skóra zapewne krwawiła. On sam tego dni oberwał od pięciu chłopaków w szkole a potem jeszcze od ojca.

Na chwilę zboczył z rany by dotknąć ustami pępka Jeremyego. Bardzo pragnął wiedzieć, na które miejsce ciała chłopak jest szczególnie czuły.

Czym niżej schodził, tym mocniej palce Jeremyego wbijały się w jego dłoń. On sam był u kresu wytrzymałości, jednak tak bardzo pragnął skończyć to, co zaczął. Chciał tym gestem pokazać Jeremyemu, że jest z nim, że nie jest jak jego były.

Gdy skończył, ustami powędrował z powrotem do twarzy Jeremyego. Pogłaskał go po policzku i pocałował krótko, jakby się z nim drażniąc. Zrobił to wszystko, by zyskać jeszcze troszkę czasu. Czasu na zadanie tego pytania. Sam domyślał się odpowiedzi. Chciał jednak usłyszeć wszystko z ust Jeremyego. Co ma zrobić. Ma być na "górze", czy na "dole", ma cokolwiek robić, czy dać wolną rękę Jeremyemu. Jak zwykle robi to Jeremy? Co on w ogóle lubi podczas seksu?

- Proszę, powiedz mi, co mam robić...?

Jeremy nie odpowiedział od razu. 

- Michael... - wyszeptał - poradzisz sobie. Wierzę w ciebie. W razie czego pomogę ci – zapewnił go.



Do reszty oddał się Michaelowi wiedząc, że nie będzie tego żałował. Michael mnie nie skrzywdzi, ani nie pozwoli na to innym. Przemknęło mu jeszcze przez myśl.




*****

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz