Rome - Rozdział 8



Po dwóch godzinach jazdy samochodem wreszcie ich oczom ukazały się wysokie budynki kasyn w Atlantic City. Po kształtach i ich położeniu dało się rozróżnić Borgotę, Rebel, Bally's czy inne.


- Nie rozumiem, co niektórzy widzą w tym mieście – powiedział Jeremy jakby bardziej do siebie samego.


- Chyba miejsce do rozrywki i wydawania wygranej kasy na ciuchy na walku. No i są jakieś tam atrakcje dla dzieci i młodzieży, żeby mogły się sobą zająć, kiedy rodzice siedzą na maszynach czy nad kartami.


- I tak zawsze sceptycznie podchodziłem do tego miasta ze względu na renomę. Te wszystkie niebezpieczne dzielnice, czy ulice.


- Moja babcia mieszka tu od zawsze. No może nie do końca w Atlantic City, tylko w miasteczku obok. Sama mi jednak mówiła, że nie raz była z kumplami ze szkoły jeszcze za czasów licealnych w uptown, w jakiś nieciekawych okolicach. I jak się zaraz przekonamy wciąż żyje i ma się dobrze.


- Sama mieszka?


- Dziadek zmarł siedem lat temu.


- Przykro mi.


- Był naprawdę dobrym dziadkiem. Mojego drugiego dziadka nigdy nie poznałem. Mieszka z babcią gdzieś w Honduras. Wyrzucili moją mamę z domu, po tym jak dowiedzieli się, że bez ślubu zaszła w ciążę z moim tatą.


- Niektórym życie daje po plecach – powiedział Jeremy.


- Powiedz coś o swojej rodzinie. Bo chyba wszyscy żyją?


- Moi rodzice żyją i z tego co mi wiadomo maja się świetnie. A w szczególności mój ojciec. Ale zmieńmy temat – zaproponował Jeremy.


Michael zrozumiał, że rodzina jest dla Jeremyego tematem tabu. Nie wiedział dlaczego i nie chciał pytać. Wiedział, że gdyby Jeremy chciał, to sam by mu powiedział. 


- Już jesteśmy prawie na miejscu – powiedział Michael skręcając w Atlantic Avenue i jadąc w stronę Margate – Na początek pojedziemy do mojej babci. Naprawimy te drzwi i zobaczymy, czy nie potrzebuje jeszcze w czymś innym pomocy. Nie tryska już takim zdrowiem jak kiedyś.


Zatrzymali się na jeszcze kilku czerwonych światłach, by w pewnym momencie skręcić w lewo do jednej z mniejszych, jednokierunkowych uliczek. Michael zaparkował przed małym domkiem otoczonym całą masa grządek z kwiatami. Mężczyźni wysiedli z samochodu i zabrali swoje rzeczy. 


Z domu wyszła starsza pani podpierająca się na brązowej laseczce.


- Michael – zawołała do wnuczka – Jak się cieszę, że wreszcie przyjechałeś. Stęskniłam się – wolnym krokiem trzymając się mocno balustrady pokonała dwa stopnie w dół i objęła Michaela mocno – nic nie urosłeś... Nie te lata. I taki nie zadbany. Nie miałeś czasu się ogolić? Za dużo pracy?


- Babciu... Za dużo pytasz i nie dajesz mi szansy na odpowiedź – powiedział Michael i wyswobodził się z jej objęć – proszę, poznaj mojego znajomego Jeremyego.


- Dzień dobry – powiedział uprzejmie Jeremy. 


- Witaj... - powiedziała staruszka i spojrzała na niego uważnie – nic o tobie nie wiem... Dziwne. Zawsze myślałam, że wiem wszystko o znajomych Michaela.


- To pewnie z powodu naszej krótkiej znajomości – powiedział Jeremy


- Babciu – wtrącił się Michael. Nie chciał, by babcia zaczęła dopytywać, czemu wcześniej nic nie mówił o Jeremym czy czemu nagle tak bardzo rozwinęła się ich znajomość – wejdźmy do środka. Usmażyłem rano naleśniki. Myślę, że moglibyśmy je w końcu zjeść.


- Naleśniki... - Kobieta rozmarzyła się – nie wiem, czy wiesz, ale Michael nieziemsko gotuje. Ale tak, tak, wejdźmy do środka.


Wolnym krokiem ruszyła w stronę drzwi wejściowych pokonując kilka schodków. Gestem ręki zaprosiła ich do środka.


Michael wszedł do środka i przeszedł do salonu. Z miłym zaskoczeniem przyjął reakcje Jeremyego na wyposażenie domu. Tamten z uwagą rozglądał się po ładnie urządzonym saloniku z małą kanapą, dwoma zwykłymi i jednym starym, bujanym fotelem. Na ścianach porozwieszane były obrazy przedstawiające wodospady. A za szybą kredensu dało się widzieć kolekcje porcelanowych zastaw stołowych. Jeremy wolnym krokiem przeszedł do kominka na którym stały setki zdjęć dokumentujących dzieje rodzinne. 


- Pójdę zrobić herbaty – powiedziała kobieta i zniknęła za drzwiami kuchni.


Jeremy uważnie studiował wszystkie fotografie. Wzrok zatrzymał na jednej przedstawiającej pięcioletniego Michaela i jego starszego o dwa lata brata.


- Kto to jest? - zapytał i pokazał mu trzymaną w ręku ramkę ze zdjęciem.


Michael podszedł do niego na tyle blisko, że stykali się ramionami. Oboje stali przodem do kominka.


- Mój starszy brat Sam – powiedział cicho. Było coś bardzo delikatnego w atmosferze, która się wytworzyła między nimi. Całe ramię paliło go ogniem od dotyku Jeremyego. Ten ogień był jednak bardzo przyjemnym. Takim, który pobudzał w nim pragnienia, które przez wiele lat w sobie chował. 


- Byłeś naprawdę słodkim chłopcem – powiedział Jeremy i uśmiechnął się szeroko – aż miałbym ochotę... - nie dokończył, bo w tym samym momencie usłyszeli za sobą głos babci.


- Herbata gotowa. Michaelu, przyniósłbyś tacę z filiżankami?


- Oczywiście – wyszedł do kuchni po herbatę


- Jeszcze jedną filiżankę, to bym przyniosła, ale trzy? Chyba że pojedynczo – powiedziała staruszka siadając na najbardziej zniszczonym, jej ulubionym fotelu – ale to nie na moje nogi...


- Zdrowie... Trzeba je pielęgnować, puki jest - powiedział Jeremy odkładając ramkę ze zdjęciem na kominek i siadając na kanapie.


- Tamto zdjęcie... - powiedziała babcia – to, które miałeś w ręku... Było zrobione tutaj, w Margate, gdy chłopcy pierwszy raz mnie odwiedzili. Wcześniej mieszkali w Meksyku.


- Tak, słyszałem że tam mieszkali. 


- Wziąłem jeszcze cukierniczkę – powiedział Michael wchodząc z tacką z herbatą. Postawił ją na środku stołu – częstuj się Jeremy.


- Dziękuję – powiedział.


- Nie dziękuj, jakby nie wiadomo co to było. Za darmo tej herbaty nie dostajesz, robota czeka – powiedział śmiejąc się.


- Roboty nigdy tutaj nie brakuje – powiedziała poważnie kobieta – czym bardziej opadam z sił, tym mniej jestem w stanie sama zrobić, tym więcej zajęć dla was.


Szybko okazało się, że oprócz zamka w drzwiach trzeba było wytrzepać dwa dywany i naprawić cieknący kran. Michael nie był wcale zdziwiony, że Jeremy wybrał cieknący kran i zamek zostawiając jemu dywany i ogólne ogarnięcie domu.









***









Po kilku godzinach intensywnej pomocy skończyli. Michael poszedł do pobliskiego sklepiku po piwo zostawiając Jeremyego na małej werandzie przed domem. Gdy wrócił, tamten leżał wygodnie na wiszącej huśtawce, takiej, jakich jest pełno w Karolinie Północnej, i nucił jakąś nieznaną mu piosenkę.


Michael podszedł do niego, usiadł w nogach huśtawki i oparł się o oparcie. Może nie była to za wygodna pozycja, gdyż za nim leżały nogi Jeremyego, jednak i tak czuł się cudownie w jego towarzystwie. Nie chciał mu przerywać nucenia utworu.


- Wróciłeś – powiedział Jeremy gdy skończył i podniósł się, by usiąść wygodnie. 


- Tak. Mam twoją zapłatę za pomoc – powiedział Michael w odpowiedzi i podał Jeremyemu butelkę piwa samemu otwierając swoją otwieraczem do piwa, który zawsze miał pod ręką, przypiętym do pęku kluczy od mieszkania.


- Cholera – mruknął pod nosem Jeremy widząc klucze – Zapomniałem kluczy do domu... Mam nadzieję, że nie wrócimy za późno, nie chciałbym wszystkich obudzić dzwoniąc do mieszkania. 


- Wrócimy, kiedy będziesz chciał – powiedział Michael.


- A tak w ogóle, to dzięki za piwo. Jakie mamy plany na dzisiaj?


- Ja tam proponuję w coś zagrać. Dawno nie grałem w brydża. No i mówiłeś, że lubisz w niego grać.


- Lubię, to jedna rzecz, ale czy umiem na tyle dobrze...


- Najwyżej przegramy kasę na kolację i będziemy głodni – rzucił wesoło Michael – Zróbmy tak. Dzisiaj pójdziemy sobie do któregoś z kasyn. Jutro pójdźmy na steal pier, bo mam straszną ochotę na tą wyrzutnię oraz na wyścigi gokartów. Oraz żeby cię troszkę wyedukować pójdziemy do muzeum poświęcone Atlantic City. I oczywiście na plażę. Dawno nie moczyłem się w Atlantyku. W porządku?


- Oczywiście – powiedział, ale nie wyglądał na całkowicie przekonanego.


- Jeśli coś jest nie tak... - zaczął Michael.


- To na pewno bym ci o tym powiedział – przerwał mu stanowczo Jeremy – odpowiada mi taki plan.









***









Około osiemnastej zamówiona taksówka zatrzymała się pod głównym wejściem do kasyna Golden Nugget. Po zapłaceniu taksówkarzowi mężczyźni wyszli z auta i skierowali się w stronę wejścia.


Środek kasyna wywarł na Jeremym ogromne wrażenie. To był jego pierwszy raz tym kasynie, które prezentowało się znacznie lepiej od Tropicany. Wszystko było ozdobione złotymi, żółtymi, brązowymi i czerwonymi kolorami. Ruchomymi schodami wjechali na wyższe piętro, gdzie znajdowały się po jednej stronie restauracje, a po drugiej wejścia do części rozrywkowej z olbrzymią ilością maszyn do gry i stołów karcianych. Sam holl był wielki i prestrzenny udekorowany złotymi i czerwonymi kulami. 


- Jak nie zostaniemy dzisiaj bez grosza, to proponuję pójść na kolację do Charts House – powiedział Michael i wskazał wejście do jednej z restauracji.


Jeremy tylko pokiwał głową i ruszył za Michaelem w stronę karcianej części kasyna. Szybko znaleźli stolik, przy którym starsze małżeństwo oczekiwało na przeciwników do brydża.


Na stole szybko pojawiły się pierwsze pieniądze, o które postanowili zagrać przeciwnicy. Pieniądze przechodziły z rąk do rąk. Niestety w większej ilości odchodziły, niż przychodziły. Michael szybko się zorientował, że sporo już przegrali. Sam jednak uspokajał Jeremyego mówiąc co chwilę, że jeszcze tylko jedno rozdanie.


W końcu zorientował się, że w portfelu ma ostatnie dwie pięćdziesiątki. Pusty portfel zadziałał na niego jak oblanie wiadrem zimnej wody. Szybko się wycofał z gry i pociągnął Jeremyego na kolację.


- Tyle przegrać... - powiedział Jeremy. Sam o wiele mniej pieniędzy poświęcił – mówiłem, że lubię, a nie umiem grać – powiedział wyraźnie się martwiąc przegranych pieniędzy.


- Lubię przegrywać. To byli bardzo mili ludzie. Mam nadzieję, że kupią wnuczce ten jej wymarzony samochód – powiedział jedynie Michael i otworzył drzwi prowadzące do Charts House. No może nie do końca od razu do restauracji, bo najpierw czekał ich długi korytarz do przejścia, który prowadził nad drogą wjazdową do Kasyna. Sama restauracja mieściła się w budynku obok – Mam nadzieję, że będą mieć jakieś stoliki przy oknie, bo mają piękne widoki na marinę z łódkami i żaglówkami.


- Często tutaj przychodzisz? - zapytał Jeremy.


- Do Golden Nuggat, czy Charts House? 


- I jedno i drugie.


- Dla rozrywki rzadko. Ostatni raz grałem w cokolwiek dla hazardu na dwudzieste piąte urodziny z Ashley. Z kolei tutaj, do Charts House przychodzę zawsze jak odwiedzam babcię. Lubię to miejsce. Sama babcia zabrała mnie tutaj kiedyś na pyszny deser, który zawsze tutaj biorę. Zresztą. Zobaczysz jaki – Michael otworzył przez Jeremym kolejne drzwi po drugiej stronie korytarza.


Restauracja wyglądała na naprawdę bogatszą. Miała niebiesko zielony wystrój i cała zapełniona była ludźmi. Większość gości była dość elegancko ubrana. Kilku mężczyzn nawet w marynarki.


Podeszli do hostessy i poprosili o stolik dla dwóch osób. Miła hostessa od razu zaprowadziła ich do jednego ze stolików niedaleko salki ze szklanymi drzwiami w której odbywało się jakieś formalne spotkanie.


Stolik przeznaczony był dla więcej niż dwóch osób, co ucieszyła Michaela. Nie będą przy nim wyglądać jakby byli na radce, albo coś podobnego, tylko bardziej jak dwóch kumpli na kolacji po przegranej kasie w kasynie na brydżu. Sam stoli znajdował się przy oknie z którego normalnie widać by było te piękne widoki na łódki. Niestety było już późno i ciemno i jedyne co było widać to światła w oknach innych kasyn i hoteli oraz latarnię morską.


- Wiesz nie stać mnie za bardzo na tą kolację, więc proponuję żebyśmy zjedli po moim ulubionym deserze, czyli po lava chockolate cake. Nigdzie nie jadłem lepszego.


- Spoko rak mówisz... Chociaż nie chce mi się w to wierzyć.


- Dzień dobry państwu, czy mogę coś podać do picia? - zapytała kelnerka, która właśnie podeszła do ich stolika.


- Jeremy?


- Ja poproszę wodę.


- To może dwie wody – powiedział szybko Michael – oraz dwa lava chockolate cakes.


- Dobrze... - powiedziała dziewczyna zapisując na karteczce zamówienia – deser powinien być gotowy w przeciągu dziesięciu minut – dziewczyna oddaliła się.


- Nie wiem, czy wyjście na plażę to dobry pomysł – powiedział nagle Jeremy.


- Nie lubisz piasku i słońca w połączeniu z oceanem? - zapytał Michael – w porządku. Chociaż ja uwielbiam. Jak mieszkałem w Kaliforni dużo serfowałem. Wprawdzie po Pacyfiku, ale i tak uwielbiam plaże.


- Nie, no to pójdźmy – powiedział szybko wyraźnie zmieszany Jeremy.


- Nie, jeśli nie chcesz. Jesteś moim gościem, więc to ty decydujesz.


- Więc chodźmy – powiedział Jeremy


- Bo tego chcesz, czy dlatego, że ja chcę?


- Chcę tego, bo ty tego chcesz. Więc chcę – powiedział Jeremy i spojrzał się pewnym wzrokiem w intensywnie ciemne oczy Michaela.


- Czasem mam wrażenie, że nie mówisz o wszystkim... Że jest coś, co chcesz na siłę przemilczeć – powiedział Michael.


- Każdy ma jakieś tajemnice. Ja... Nie mam tajemnic. Raczej fakty o których staram się zapomnieć, ale o których prędzej, czy później mówię.


- Powiesz mi kiedyś?


- Będę musiał, żebyś lepiej mnie zrozumiał – powiedział Jeremy i napił się dopiero co przyniesionej wody przez kelnerkę – Dziękuję – powiedział do niej.


- Deser prawie gotowy, właśnie po niego idę – powiedziała wesoło i pobiegła w stronę kuchni. Po chwili wróciła z dwoma intensywnie ciemnymi ciastkami z kształcie kulek. Na wierzchu leżały na nich po gałce lodów waniliowych – życzę smacznego.


- Aż szkoda jeść, tak pięknie wygląda – powiedział Jeremy.


- Artysta się znalazł.


- Chyba nie taki... Chociaż szkicowałem kiedyś jak byłem młodszy.


- Naprawdę? Bardzo młodszy?


- Szkicowałem do siódmej klasy. Głównie ludzi.


- Kolegów z klasy? - zażartował cicho Michael. 


- Nie tylko – powiedział szczerze Jeremy.


- Czemu przestałeś?


- Ojciec się dowiedział.


- I tylko i wyłącznie dlatego przestałeś rysować?


- To był bardzo poważny powód.


Jeremy nic więcej nie powiedział., a Michael zrozumiał ponownie, że to był temat tabu. Jak cała rodzina Jermemyego. A może nie cała? Kto to wie... Jeremy w tym czasie ukroił pierwszy kawałek ciastka, z którego wylała się gorąca czekolada. Włożył do ust pierwszy kęs.


- Boże, jakie to pysze – powiedział – jedz lepiej, bo sam ci to zjem.


Michael szybko złapał za łyżeczkę. Nie mógł pozwolić, by stracił ulubione ciastko. W głowie jednak wciąż odtwarzał wszystkie informacje, które uzyskał od Jeremyego. Jako dziennikarz miał zwykle swoją intuicję i talent łączenia elementów układanki w jedną całość. Tutaj jednak czuł, że czegoś mu brakuje. Jednego z puzzelków. Zdecydowanie za mało wiedział o Jeremym.









***









Było już grubo po dwudziestej trzeciej, kiedy wrócili do Margate. W domu panowała przeraźliwa cisza i ciemności, kiedy weszli do domu staruszki. 


- Nie ruszaj się, zapalę światło – powiedział Michael przypominając sobie, że do włącznika światła dzieli go dobrych kilka metrów. Była to poważna wada domu. Ale co teraz mógł na to poradzić... 


Idąc po omacku nagle zahaczył o coś nogą, stracił równowagę i przewrócił się na podłogę.


- Cholera – zaklął pod nosem.


- Wszystko w porządku? – Jeremy nie mógł tak po prostu bezczynnie stać. Wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i z zapalonym wyświetlaczem zaczął poszedł w stronę Michaela. Szybko zorientował się, że Michael potknął się na pozostawionych butach w korytarzu. Wyciągnął rękę do Michaela, którą tamten ochoczo przyjął, by wesprzeć się wstając. Jeremy pociągnął go jeszcze jeden metr do fotelu i sam zaczął uważnie rozglądać się za włącznikiem światła. Szybko go upatrzył i zapalił światło.


Salon wyraźnie był już gotowy do snu dla jednej osoby. Kanapa była rozłożona, a na niej leżała kołdra z poduszką. Obok na fotelu siedział Michael i rozmasowywał sobie kolano.


- Przynajmniej wiedziałem, w którą stronę pójść, by zapalić światło – powiedział Michael próbując sam siebie pocieszyć.


- Nie rozumiem – powiedział Jeremy odsuwając kołdrę na bok, by usiąść na kanapie.


- Brak orientacji w przestrzeni. Jeszcze z GPSem bym gdzieś doszedł, ale inaczej... Nawet z mapą nigdzie nie trafię.


- To dlatego wszędzie samochodem jeździsz, nawet po Manhattanie?


- Inaczej nigdzie bym nie trafił – roześmiał się – Oj będę miał siniaka – powiedział nadal rozmasowując kolano – babcia pościeliła ci łóżko w pokoju gościnnym. Jest to ostatni pokój po prawej.


- Dobrze – powiedział Jeremy jednak nie ruszył się z miejsca. Nie chciał wychodzić. Widząc to Michael podniósł się z fotala i delikatnie kuśtykając usiadł obok Jeremyego. Jedną z rąk położył za Jeremym – i co teraz? - zapytał Jeremy patrząc lekko wyzywająco w stronę Michaela.


Michael nie odpowiedział. Jedynie złapał Jeremyego pod brodę i pocałował go namiętnie w usta, na co Jeremy chętnie odpowiedział pocałunkiem. Powoli namiętny pocałunek przemieniał się w taki dziki i szalony, spragnionych siebie dwóch osób. Michael zanurzył jedną z dłoni we włosach Jeremyego, drugą błądził po plecach mężczyzny. Przez koszulę wyczuwał łopatki Jeremyego oraz napięte mięśnie czworoboczne.


Jeśli chodziło o pocałunki, tutaj nic się nie zmieniało. Całował się nie raz z dziewczynami, więc wiedział jak całować też mężczyzn. Jednak sprawy seksu miały się zupełnie inaczej. Seks męski nie był zbliżony do tego, który był jak dotąd znany Michaelowi. Czy będzie więc on w stanie stawić mu czoła? Od zawsze pamiętał słowa mamy, która mówiła mu, żeby podążał za głosem serca. Kiedyś już odrzucił swoją miłość i długo tego żałował. Teraz nie mógł tego zrobić. Nie bał się również pokazać na ulicy z innym mężczyzną. Wprawdzie nigdy tego nie zrobił, bo i nie miał z kim, ale wiedział, że to nie byłby problem. Problem nie leżał więc teraz w jego psychice, a ten który był na początku dawno się ulotnił. Teraz głównie chodziło o brak doświadczenia. Czy byłby w stanie dać sobie radę? Na pewno będzie potrzebował wsparcia Jeremyego...


Jego myśli jednak zostały skutecznie przerwane, bowiem Jeremy uchylił wargi i próbował wedrzeć się swoim językiem do ust Michaela. Ten bezwładnie mu się oddał. Czuł, jak Jeremy wolno bada wnętrze jego ust – zęby, podniebienie, by przejść powoli do jego języka. 


Ten mały gest ze strony Jeremyego sprawił, że Michael do reszty poddał się błogiemu ciepłu podniecenia rozchodzącego się po jego ciele i jednoznacznie dochodzącego do jednego, tego, strategicznego miejsca.


Przesunął drżącą rękę z pleców Jeremyego do jego brzucha próbując odnaleźć pierwszy guzik jego jasnej koszuli. Przez chwilę się z nim szamotał, wreszcie jednak go rozpiął i powędrował ręką w górę, do kolejnego.


Nagle Jeremy zorientował się, co też Michael próbował zrobić. Cały zesztywniał odrywając się od Michaela i spoglądając na niego przerażonymi oczami, jak dziecko, które coś zbroiło. 


- Michael, wybacz, ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie dzisiaj...


- Przepraszam, czy zrobiłem coś nie tak?


- W żadnym razie. To moja wina.


- Ale gdy chodzi o pocałunek...


- Świetnie całujesz - przerwał mu jedynie Jeremy i uśmiechnął się - niestety to wszystko jest we mnie. Pytałeś o moją przeszłość, a ja powiedziałem, że nie chcę o tym mówić. Ale bez tego nie ruszymy...


- Jeśli więc potrzebujesz czasu...


- Ja potrzebuję pewności...


- Pewności w czym?


- W tobie. Po prostu się boję... Nie ważne. Pójdę już spać. Ostatni pokój po prawej, tak?


- Tak... Pewności we mnie? Boisz się, że nie wiem, czego chcę w życiu i zostawię cię, ponieważ zawsze byłem z kobietami? - Michael złapał Jeremyego ze nadgarstek, by tamten nie mógł mu zwiać zanim nie dowie się prawdy. A taka prawda by go bolała. Nawet bardzo.


- Nie, Michael, nie! Orientacja nie ma nic do rzeczy. Można się w kimś innym zakochać niezależnie od niej. Jak już powiedziałem, to o mnie chodzi. O moją psychikę, przeszłość, czy jak to sobie nazwiesz. Nie jestem jeszcze jednak gotowy o tym mówić. Daj mi chociażby noc na przemyślenie co chcę ci dokładnie powiedzieć. 


- Dam ci tyle czasu ile potrzebujesz tylko... Boję się, że zrobiłem coć złego.


- Wręcz przeciwnie. A teraz dobranoc.


- Dobranoc.


Jeremy zostawił Michaela samego ze swoimi myślami. A nie były one takie przyjemne, bo chodź Jeremy zapewniał go, że nie uczynił on nic złego wciąż miał takie obawy. Obawy, że za bardzo naciskał, że mężczyzna mu nie ufa, że coś jest nie tak... To był w końcu już drugi raz, kiedy Jeremy ot tak mu uciekł.









***









W tym samym czasie Jeremy opadł zrezygnowany na łóżko. Powoli rozpiął koszulę i zdjął ją. Nad małym, stylowym, bukowym biurkiem zobaczył okrągłe lusterko. Podszedł do niego i spojrzał na bliznę ciągnącą się na jego ramieniu. 


Przeniósł wzrok na swoje niebieskie oczy i zobaczył w nich łzy. Te same łzy, które skrywał chwilę temu w rozmowie z Michaelem. Był w nim zakochany odkąd zobaczył go tamtego wieczora w klubie. Czyli od kilku ładnych tygodni. Tak bardzo pragnął zachować go przy sobie. Czuł, że Michael go nie skrzywdzi. Będzie z nim, zaakceptuje go, będzie go kochał. 





Oczami wyobraźni już widział jutrzejszy dzień na plaży. Tam będzie musiał wszystko powiedzieć. Tam odbędzie się chwila prawdy... W głowie zaczął już układać swoją mini opowieść. Oby tylko starczyło mu odwagi.





*****

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz