Rome - Rozdział 3

Zaskoczony odwrócił się w stronę głównej sceny. Stał na niej młody, dwudziestoparoletni mężczyzna. Miał na sobie białą koszulę, spodnie jeansowe, oraz buty i czapkę w westernowym stylu. Miał w ręku mikrofon i śpiewał.

Miał anielski głos, lekko zachrypnięty. W jego głosie nie było ani krztyny fałszu, choć utwór naprawdę był bardzo trudny. W momencie kiedy zaczął śpiewać nikt nie zwracał uwagi na striptizerów. Wszyscy patrzyli na niego oniemiali.

- Jest niesamowity, prawda? - usłyszał Michael za sobą czyjś głos. Był to Billy – Tylko jest taki zamknięty w sobie. Pracuje tutaj już z dwa lata, a z nikim się nie zaprzyjaźnił. Jest taki... Niedostępny – w jego głosie słychać był żal.

Michael nawet nie spojrzał na Billy'ego. Nie mógł oderwać wzroku od śpiewającego wokalisty. Z całą pewnością brał lekcje śpiewu. Był bardzo świadomy tego, co robi. Dalej jego wygląd... Miał niesamowitą urodę – delikatną i bardzo niewinną. Jego blond włosy połyskiwały przy tysiącach światełek z kul dyskotekowych. Nikt chyba nie mógłby mu się oprzeć. Justin miał z całą pewnością rację mówiąc o małej gwiazdce klubu. 

Michael wyciągnął aparat i zrobił mu kilka zdjęć. Nadal nie mógł oderwać wzroku od mężczyzny, dopiero kiedy mężczyzna skończył śpiewać a wielu mężczyzn podeszło do niego z napiwkiem, Michael odwrócił się do Billy'ego.

- Jest naprawdę niesamowity. Jak ma na imię? 

- Jeremy. Ale jak już mówiłem, jest zupełnie niedostępny. Znaczy nikogo nie ma, ale też i nie chce mieć.

- Nie jestem gejem

- Nie powiedziałem, że jesteś. Mówię tylko, że nie jesteś pierwszą osobą, która o niego pyta, a on wszystkich i tak olewa. Czasem tylko zamieni ze mną dwa zdania, jak przyjdzie się czegoś napić, tak jak ty teraz ze mną.

- Rozumiem – powiedział Michael i ponownie spojrzał na Jeremy'ego. Właśnie pojawił się na scenie z gitarą. Ściągnął swój kapelusz i położył na brzegu sceny, prawdopodobnie na napiwki. Sam siadł na podłodze po turecku obok i ustawił mikrofon w swoją stronę. Zaczął śpiewać, a Michael poczuł, jak czas staje w miejscu. Nic wokół się nie liczyło, tylko Jeremy, to jak śpiewał, czy jak wyglądał. Nawet grając na gitarze robił to z gracją, przeciągając zmysłowo palcami po strunach.

W pewnym momencie mężczyzna rozejrzał się po sali, a ich spojrzenia się spotkały. Miał ciemno niebieskie oczy. A może to była kwestia słabo oświetlonego pomieszczenia? 

- Tak bardzo przepraszam, ale to był naprawdę ważny telefon – powiedział Justin siadając obok Michaela przy barze – prawda, że Jeremy jest niesamowity?

- To prawda – przyznał mężczyzna. 

- Cieszę się, że go znalazłem. Na pewno więcej tutaj zarabia niż śpiewając na ulicy, a i ja mam dzięki niemu więcej klientów.

- Taka osoba to na pewno skarb.

- Owszem – powiedział Justin – właśnie, przy okazji przyniosłem dla pana moją wizytówkę – wręczył Michaelowi małą karteczkę, na co Michael wyciągnął własną.

- A oto moja.





***





Michael spędził w klubie jeszcze półtorej godziny. Spędził ten czas pytając o szczegóły dotyczące tego miejsca Justina, jego pracowników klientów o ich opinie. Gdy zebrał wystarczająco dużo materiałów i zdjęć pożegnał się grzecznie z Billym, który okazał się naprawdę świetną osobą oraz z Justinem, który po kilku whisky starał się za wszelką cenę poderwać dziennikarza. To jednak nie przeszkodziło postanowieniu Michaela o powrocie do klubu, bo naprawdę dobrze się bawił. 

A kiedy Jeremy śpiewa? Nie jest to w środy i piątki? Z chęcią jeszcze go kiedyś usłyszy.

Wyszedł z klubu i ruszył w stronę pobliskiego parkingu przeznaczonego jedynie dla klientów klubu. Obok też znajdowało się wejście dla pracowników. Odnalezienie swojego mercedesa nie było trudne, choć Michaelowi czasem zdarzało się zapominać, gdzie zaparkował. Tym razem jednak pamiętał, że na końcu parkingu pod uliczną lampą.

Wszedł do samochodu i zapalił silnik. Niestety nawet nie zdążył ruszyć, kiedy silnik zgasł. Kolejne próby odpalenia mercedesa tylko go utwierdziły, że coś jest nie tak. Wyszedł na przód samochodu i otworzył maskę auta. Niewiele się na tym znał, wiedział jednak jak mniej więcej co powinno wyglądać. Coś mu nie grało przy silniku, tylko nie miał zielonego pojęcia co.

Usłyszał zbliżające się kroki w jego stronę. Obrócił się i zobaczył Jeremy'ego. Szedł wolno z gitarą na plecach.

- Coś się stało? – zapytał swoim lekko zachrypniętym głosem. 

Sam jego głos jest jak muzyka dla uszu, a co dopiero śpiew. Michael nawet nie zdał sobie sprawy ze znaczenia swoich słów.

- Odpaliłem samochód, ale silnik zgasł i nie chciał już zapalić. Próbowałem kilkakrotnie, ale nie działa.

Jeremy zbliżył się bliżej maski samochodu stając tym samym nad latarnią. Dzięki temu Michael dostał jedyną w swoim rodzaju szansę przyjrzeniu się chłopakowi w dobrym świetle. To, na co zwrócił uwagę Michael, to dobrze zarysowane mięśnie rąk pod białą koszulą

- Spróbuj odpalić jeszcze raz – polecił Michaelowi, wyrywając go z zamyślenia. Sam uważnie przyjrzał się reakcji silnika w chwili, gdy Michael spełniał prośbę Jeremy'ego.

- I jak? - zapytał Michael wychodząc ponownie z auta – Ja się na tym nie znam, ale może ty...

- Żeby odpalił trzeba by naprawić małą usterkę w silniku. Niby nic poważnego, ale do tego trzeba sprzętu. Zabierz go do warsztatu samochodowego. Zajmie im to góra godzinkę.

Jeremy wyciągnął rękę by zamknąć maskę samochodu, lecz ta nie chciała się domknąć, na co Michael podszedł i mocno ją zamknął przytrzymując dłużej. Doskonale wiedział, że zawsze jest problem z jej zamykaniem. Od zawsze samochód miał tą małą wadę fabryczną. Zamykając przez przypadek dotknął ręki Jeremy'ego. Była ciepła i bardzo delikatna, a sam dotyk zapadł mężczyźnie głęboko w pamięci.

Zmieszany szybko schował ręce do kieszeni.

- Znasz może jakiś numer do warsztatu samochodowego? Bo nie mam przy sobie do swojego, a nie chciałbym zostawiać tutaj samochodu na noc.

- Mam do jednego na Brooklynie. Mają nawet dostępną lawetę przez całą dobę – wyciągnął telefon i podyktował Michaelowi numer – życzę powodzenia.

Mówiąc ostatnie słowa odszedł. Nawet się nie pożegnał. A Michael stał oniemiały na środku parkingu i patrzył za nim. Nie był w stanie z siebie wydobyć słowa. Dopiero gdy mężczyzna zniknął za zakrętem Michael przypomniał sobie, że nawet nie podziękował.

- Cholera – powiedział i kopnął mały kamyk leżący na ziemi. Nacisnął zieloną słuchawkę w telefonie i zadzwonił do warsztatu. Po kilku sygnałach ktoś się odezwał– dobry wieczór – powiedział po usłyszeniu znudzonego głosu obcego mężczyzny – czy mógłbym prosić o lawetę na parking dla klientów Black Archangel na górnym Manhattanie?





***





Michael wstał tuż przed południem. Kilka kolejek whisky a potem dwa piwa w apartamencie dały o sobie znać. Mężczyzna wytoczył się z łóżka z bólem głowy.

- Cholera, muszę pojechać do Ashley z materiałami – powiedział idąc do kuchni, by napić się szklankę wody. 

W kuchni spojrzał zrezygnowany na pozostawiony stos naczyń i ganków. Zupełnie nie miał czasu pozmywać, a teraz przyschnięty bród naprawdę długo nie będzie chciał się domyć. Odkręcił wodę w zlewie i wlał sobie zimnej wody. Po wypiciu i ta szklanka doszła wylądowała przy reszcie brudnych rzeczy.

- Umyję potem – powiedział do siebie Michael i spojrzał do salonu na akwarium. 

Rybki były jedynymi zwierzątkami, na jakie mógł sobie pozwolić, by ich nie zaniedbać. Jedyne co robił, to codziennie je karmił i co drugi tydzień wymieniał wodę. Teraz jednak pomimo wielkich chęci zupełnie nie pamiętał, czy nakarmił je po pracy 

- Trudno. Dam im troszkę karmy teraz i potem, jak wrócę od Ashley zanim pójdę do... Cholera i jeszcze to pieprzone kino mam dzisiaj. W co ja się w ogóle wpakowałem z tą Lucy.

Nie potrafiąc odpowiedzieć sobie na postawione przez siebie pytanie zrezygnowany podszedł do akwarium. Było ono naprawdę duże jak na takie domowe. Miało sporo ładnych dekoracji i roślinek, a pływało w nim około trzydziestu rybek kilku gatunków. Wsypał pół miarki karmy i rozejrzał się za swoim telefonem. Nie widział do w sypialni, więc musiał go zostawić gdzieś tutaj. 

Miał rację. Telefon leżał na kanapie pod poduszką. 

- Jak on się tam znalazł? - zastanawiał się na głos Michael.

Spojrzał na wyświetlacz i stwierdził, że ma cztery nieodebrane połączenia i dwa SMS-y. Najpierw spojrzał na SMS-y. Jeden z nich był od Ashley. Napisała go wczorajszego wieczoru pytając o „powodzenie w klubowej misji”. Szybko odpisał, że będzie u niej za około godzinę i wszystko jej przekaże. Druga wiadomość należała do Lucy pytającej, czy przed kinem nie chciałby się czegoś napić. Tutaj Michael naprawdę nie miał na to ochoty, więc odpisał, że musi odwiedzić przyjaciółkę w szpitalu i nie wie, o której wróci, co było po części prawdą. 

Dalej postanowił sprawdzić, kto też do niego dzwonił. Było to nieznany numer.

- Może z warsztatu? - szepnął i oddzwonił.

- Dzień dobry warsztat samochodowy „TECH-MECH” - usłyszał w słuchawce. Uśmiechnął się do siebie na myśl, że odgadł swojego rozmówcę – w czym mogę pomóc?

- Dzień dobry, wczoraj wieczorem wziąłem do państwa lawetę. A dzisiaj dzwonili do mnie państwo z cztery razy.

- Pan jest właścicielem srebrnego mercedesa z numerem rejestracyjnym z Florydy 37 818?

- Tak, to ja – odpowiedział Michael.

- Proszę pana, samochód został już naprawiony. Miał tylko jedną małą usterkę. Musieliśmy jedynie wymienić jedną z mniejszych części silnika. Niby niegroźnie brzmi, ale bez tego daleko by pan nie ujechał. Koszt naprawy, to czterdzieści baksów.

- Rozumiem. A mogę prosić o adres warsztatu?

- Naturalnie. Brooklyn, Washington Ave. 154.

- Dziękuję. Postaram się jak najszybciej przyjechać.

- Życzę miłego dnia. Do widzenia.

- Do widzenia.

Michael rzucił telefon z powrotem na kanapę, a sam podszedł do małej wnęki w salonie, gdzie znajdowało się jego biurko i regały z książkami. Włączył notebooka i usiadł na krześle. Z niecierpliwością postukał palcami po blacie. W końcu sprzęt włączył się, a on mógł otworzyć mapę Brooklyna i odszukać miejsca, gdzie musi się udać. Gdy już wiedział, otworzył jeszcze mapę nowojorskiego metra, by sprawdzić, czy ma jakieś dobre połączenie. Niestety musiał się przesiąść i to dwukrotnie. 




Z metrem też nie miał szczęścia. Gdy tylko doszedł na odpowiednią stację, okazało się, że dopiero co odjechało mu metro, a na kolejne musiał piętnaście minut czekać. Miał tylko nadzieję, że będzie miał więcej szczęścia przy przesiadkach do innych linii. 

Rozejrzał się po stacji. Po drugiej stronie stało dwóch ulicznych muzyków - chłopak grający na saksofonie i śpiewająca dziewczyna. Kiedyś pewnie podobałoby mu się wykonanie tego duetu, jednak po usłyszeniu Jeremy'ego żadna piosenka nie będzie taka czysta i taka piękna, jak dawniej. 

Znowu przypomniał mu się chłopak i to, co z nim zrobił. Z całą pewnością go zaczarował. Bo jak inaczej można to nazwać?

- Nie powinienem się nim przejmować – szepnął do siebie - No i Billy powiedział, że Jeremy jest bardzo nieprzystępny... Ciekawe czemu? Może ma jakiś sekret, bądź mroczną przeszłość? - Michael był coraz bardziej zafascynowany chłopakiem. Dobrze, że nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy, bo mógłby naprawdę się przerazić.





***





Wyszedł z metra na świeże powietrze i rozejrzał się po okolicy. Była ona niezwykle zadbana, co zdziwiło z lekka Michaela. Dawno nie był na Brooklynie, a miejsce w którym ostatnio był, nie prezentowało się najlepiej. 

Mężczyzna rozejrzał się po okolicy, by spróbować odgadnąć, gdzie też się znajduje. Zupełnie nie wiedział, jak też się tutaj odnaleźć. Zwykle przyjeżdżał tutaj samochodem z pomocą GPSa. Tym razem miał jedynie wydrukowaną rano matkę okolicy. Także ulice nie były ponumerowane, tak jak jest to na Manhattanie, co tylko utrudniło mu nawigację. Wyciągnął mapkę z kieszeni i spróbował odnaleźć zaznaczone na niej większe ulice. Spędził nad tym dobre pięć minut, zanim odszyfrował plan Brooklynu. 

Sam warsztat znajdował się zaledwie cztery ulice z miejsca, gdzie był. Niezwłocznie ruszył w tamtą stronę chcąc już mieć z powrotem auto. 

Warsztat okazał się naprawdę dużym i niezwykle zadbanym. Miało swoje biuro oraz wielką salę napraw, gdzie na oko mogło być naprawianych około ośmiu samochodów równocześnie.

Michael wszedł do biura i spojrzał na mężczyznę w wieku około czterdziestu lat, który krzątał się naokoło biurka i układał papiery. To, co każdemu z całą pewnością się rzucało w oczy z wyglądu mężczyzny, był jego podkręcany wąsik.

- Dzień dobry panu – powiedział spoglądając na Michaela 0 w czym mogę pomóc?

- Chciałbym odebrać samochód – powiedział Michael

- Czy mógłbym zobaczyć pana dowód rejestracyjny?

- Naturalnie – Michael wyciągnął dowód z jednej z przegródek portfela – proszę bardzo – wręczył mężczyźnie, który najprawdopodobniej był właścicielem placówki

- Tak, tak... - powiedział wpisując dane z dokumentu do komputera – pana samochód trafił do nas wczoraj wieczorem. Wszystko już działa jak należy – oddał Michaelowi dowód rejestracyjny – koszt naprawy to czterdzieści dolarów.

Słysząc ponownie kwotę, Michael wyciągnął z portfela kartę kredytową.

- Dziękuję – mężczyzna znowu zniknął za komputerem dokonując płatności - proszę jeszcze tutaj podpisać – podał Michaelowi dwa rachunki wskazując miejsce do podpisu – to już wszystko. Pana samochód stoi na parkingu po lewej stronie. A tutaj są pana kluczyki – podał mu kluczyki do samochodu.

- Dziękuję. Do widzenia.

- Do widzenia i miłego dnia życzę.

Michael wyszedł przed budynek i odszukał swój samochód. Wsiadł do niego i wyszukał w nawigacji szpital w którym leżała Ashley i drogi do niego. Sam nie pamiętał, kiedy ostatnio jechał z Brooklynu na Queens.





***




Drzwi do sali Ashley były uchylone a zza nich dało się słyszeć niemiłą rozmowę.

- Przecież wiesz, że nie mogę na razie nic zrobić. Wypisują mnie dopiero za trzy tygodnie. Jak ty sobie wyobrażasz, że wyjdę ot tak ze szpitala na ten koncert? – powiedziała Ashley zrozpaczonym głosem.

- Już i tak poszedłem ci na rękę i wynegocjowałem u szefa dodatkowe dwa dni – Michael usłyszał niemiły głos, w którym rozpoznał Cedrica – każdy musi coś napisać, a ty przecież już na ten miesiąc będziesz z powrotem w pracy.

- Ale nie przed koncertem. Co za idiota z ciebie. Nie mogę dostać czegoś po zakończeniu mojego zwolnienia?

- A po co mam ci pomagać?

- Bo jestem dobra i wiesz, że dział straci na moim odejściu?

Michael nie musiał widzieć Cedrica, by wiedzieć, że zagryzł on mocno wargę jak miał to w zwyczaju czynić, gdy ktoś z nim wygrywał argumentacją słowną

- Wcale mi na tobie nie zależy – powiedział i ruszył do wyjścia. W drzwiach minął Michaela, który postanowił w końcu wejść. Cedric nie odezwał się słowem, tylko wściekły na niego spojrzał.

- Cześć słonko – powiedziała Ashley – zgaduję, że wszystko słyszałeś. Nie bój się. Wszystko pod kontrolą już z nim wygrałam. Siadaj i opowiadaj, jak wczoraj było, bo oczywiście nie odpisałeś na żaden z moich SMS-ów.

Michael usiadł na małym szpitalnym krzesełku obok niej i uśmiechnął się do niej.

- Hej, Ashley – powiedział – mam nadzieję, że wszystko jest pod kontrolą...

- Oczywiście. Przecież zawsze tak jest – Michael w to nie wątpił. Teraz jednak naprawdę bał się o pracę dziewczyny. Nice chciał, by miała jakiekolwiek problemy w wydawnictwie.

- Ale teraz opowiadaj, jak było w klubie? - zapytała – masz jakieś zdjęcia?

- Mam kilka zdjęć. Ale nie wiem, czy będziesz mogła je umieścić. Może byli tam jacyś ukryci geje, którzy nie chcieliby się pojawić w magazynie?

- Myślałam o tym, ale zdjęcia i tak się przydadzą, żebym lepiej mogła opisać to miejsce. No i pytałam Justina, czy ma jakieś i obiecał mi coś jeszcze podrzucić.

- To dobrze... A tutaj są moje – powiedział i wręczył jej aparat. Nie wiedział, czy przyjaciółka je sobie skopiuje, czy też całkowicie przerzuci, dlatego cieszył się, że wrzucił sobie na swój komputer kilka. Głównie pewnego wokalisty...

- Naprawdę dobrze to wygląda – powiedziała przyglądając zdjęcia – aż mam tam ochotę się wybrać. Poszedłbyś ze mną? Proszę, proszę, proszę!

- Zachowujesz się jak dziecko – powiedział zrezygnowanym głosem.

- Czyli tak? No bo nie powiedziałeś nie.

- Chyba muszę powiedzieć tak, dla świętego spokoju. Ale tylko raz i jeszcze jak będziesz odganiać ode mnie narzucających się mężczyzn.

- Aż tak źle było wczoraj? - zapytała wyraźnie zainteresowana.

- Nie... Ale mam wrażenie, że jedynie dlatego, że byłem z Justinem – przypomniał sobie, jak kilku mężczyzn patrzyło na niego jak dziecko na zakazaną przez rodziców czekoladę.

- Powiedz, jaki on jest? Bo jak z nim rozmawiałam przez telefon te trzy razy to wydawał mi się bardzo rzeczowy i przede wszystkim otwarty na wszelkie tematy rozmów. A jak jest w rzeczywistości?

- W dużej mierze tak, jak to opisujesz – przyznał Michael.

- Wow. Jaki przystojny – powiedziała Ashley i pokazała Michaelowi jedno ze zrobionych przez niego zdjęć. Nawet chyba go nie zdziwiło, że był na nim Jeremy.

- Na dyktafonie nagrałem jak śpiewa. Wtedy to dopiero oniemiejesz – powiedział i podał jej mały sprzęt, na którym nagrywał wszystkie rozmowy oraz muzykę i wykonania wokalne Jeremy'ego

- Boże... Połowa zdjęć jego przedstawia. Jak mogłeś zrobić pięćdziesiąt zdjęć jednej osoby i dwa zdjęcia wnęk z sali? - Michael sam przed sobą nie przyznawał się jeszcze, dlaczego aż tak dużo ich wyszło - Naprawdę sądzisz, że coś mnie może oniemieć?

- Zobaczymy – powiedział Michael i uśmiechnął się do niej tajemniczo – chłopak jest naprawdę fantastyczny. A jeśli o nim mowa... Nie powiedziałem ci jeszcze, że jesteś mi winna czterdzieści baksów za naprawę auta. 

- A co z nim nie tak?

- Nie chciał odpalić. Coś tam z silnikiem było nie tak

- Było... Już wszystko w porządku?

- Ale wyłapujesz wszystkie niuanse w tym, co mówię. Jak prawdziwy dziennikarz

- A co jak niby, sztuczna jestem, nieprawdziwa? Taki mam zawód. Zresztą taki sam jak twój. A czemu niby mam ci oddawać kasę za twój silnik? To się mogło w każdej chwili stać bez względu na to, gdzie zaparkowałeś.

- Ale miałem nie mały problem... Szczególnie, że nie miałem żadnego numeru do żadnego warsztatu przy sobie. Zwykle takie numery mam w notesie w domu

- Może to cię czegoś nauczy – mruknęła pod nosem – więc jak potoczyła się przygoda z autem

- Ktoś mi pomógł.

- Niech zgadnę... Ten twój piosenkarz z Black Archangel – rzuciła szybko śmiejąc się z własnego żartu.

- Owszem on.

- Chyba nie mówisz poważnie – dopiero po chwili dotarł do niej sens jego słów – czekaj, czekaj, nic nie mów – zmarszczyła brwi i zaczęła się nad czymś intensywnie zastanawiać – nie... Głupia chyba jestem – myślała na głos – A wiesz jak ma na imię?

- Jeremy – powiedział Michael – tylko wczoraj... Tak się po prostu zjawił, pomógł ratując numerem do warsztatu a ja nawet nie podziękowałem, Głupio mi teraz.

- Czekaj, czekaj – Ashley ponownie zaczęła się nad czymś intensywnie zastanawiać

- Czemu znowu mam czekać?

- Nie widzisz, że myślę? - zapytała i spojrzała na niego tymi swoimi wielkimi, zielonymi oczami – zresztą... Zastanowię się, jak już nie będziesz mi przeszkadzał. A teraz dawaj mi resztę materiałów i uciekaj. A i mógłbyś mu kiedyś podziękować – puściła mu oczko i położyła się głęboko w łóżku – no już, nie chce cie tu widzieć Mexico

- Dobrze, już dobrze. Już mnie nie ma. Pa – wyszedł.





***





Gdy tylko Michael wrócił do domu zaczął się przygotowywać do kina. Było już późno, a on nie mógł się przecież spóźnić. Założył ciemnogranatową koszulę i luźno zawiązał dopasowany kolorystycznie krawat. Nie chciało mu się golić. Normalnie zrobiłby to dla Lucy, ale nie zależało mu na niej i jej opinii. 

- Ciekawe, czy Jeremy lubi zarost u mężczyzn...

Wtedy jeszcze Michael nie był świadomy swoich słów.





*****

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz