poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Rome - Rozdział 5

Jak może niektórzy zauważyli wzięłam się poważnie za wygląd bloga. Uważam, że jest teraz coraz bardziej przejrzysty i łatwiej będzie coś na nim znaleźć. Także kolorystyka jest chyba bardziej przestępna dla oczu. W związku z zaszłymi zmianami chciałabym pójść za ciosem i zrobić jeszcze... A nie. To niespodzianka. Nie powiem, co. Żebym jednak mogła do tego dojść, muszę poprosić was o cierpliwość, gdyż w przyszłym tygodniu zamiast rozdziału chciałabym opublikować bohaterów do "Rome" tak, jak ja sama sobie ich wyobrażam. 
Polecam też i później zaglądać do tej strony, gdyż w miarę jak opowiadanie będzie się rozwijać, dojdzie kilka nowych twarzy. I może będą oni prawie że nieznaczni, o wiele większe role mogą mieć w przyszłości w drugiej części (o ile ją kiedyś spiszę). Jak też widać na stronie "co tworzę / spam" jestem obecnie w trakcie zupełnie nowego opowiadania.



Przez cały weekend Michael przeleżał w swoim apartamencie na kanapie w towarzystwie alkoholu. Wszystkie nauki o niemieszaniu ze sobą różnych alkoholi poszły w las. Na podłodze porozrzucane były dwie butelki po wódce, jedna po winie, jedna po whisky i cztery po piwie. 

Ale nawet po wypiciu tak wielkiej ilości alkoholu, wszystkie obrazy przeszłości czy to bardzo odległej, czy z piątku wracały. Tego po prostu nie dało się przepić.

Kiedy tak leżał na tej kanapie kilkakrotnie ktoś dzwonił do jego mieszkania, jednak ani razu nie podszedł on otworzyć. 

Otrzymał kilkanaście SMS-ów, ale nie przeczytał ani jednego. Tym bardziej nie zobaczył od kogo.

Przy dwudziestym nieodebranym połączeniu przestał liczyć kolejne.

Zdziwiło go jednak, gdy w pewnym momencie usłyszał telefon stacjonarny. Rzadko go używał, dlatego pomyślał, że mógłby to być jego szef. Zanim jednak podniósł się usłyszał nagranie poczty głosowej. To była Ashley.

Wiem doskonale, że jesteś w mieszkaniu. Sam sprawdził parking i jest tam twój samochód, a bez niego nigdzie się nigdy nie ruszasz. Wiem też, że żyjesz, bo jesteś za głupi, żeby się zabić. Pytam więc, do cholery, dlaczego nie odbierasz, ani nie odpisujesz? Słuchasz mnie w ogóle Mexico? Mówię do ciebie. Podnieś w końcu swoje cztery litery i przyjedź do mnie. Mam dla ciebie nowinę. Wypisują mnie, ale nie powiem ci kiedy. Masz przyjechać i wtedy się dowiesz.

Odłożyła słuchawkę.

Minęło kilka długich minut, zanim Michael postanowił wstać. Przez przypadek zaczepił jedną z butelek, która z hałasem przewróciła się na szklaną posadzkę uderzając o kolejną. Efektem domina po chwili wszystkie się przewróciły, a z jednej z nich wylała się resztówka wina.

- Szlag... - powiedział Michael i przeszedł na około nich. Podszedł do lusterka i spojrzał w swoje podkrążone oczy. Ashley od razu pozna, że coś jest nie tak i to z niego wyciągnie. Samo to, że nie odbierał od wczoraj telefonu jest wystarczająco dużym sygnałem – muszę się wziąć za siebie, bo zostanie ze mnie strzępek człowieka.

Jeszcze raz pomyślał o wszystkich ostatnich wydarzeniach i spostrzeżeniach. Jego głowę ciągle zapełniał Jeremy. 





***





Poniedziałkowe popołudnie w pracy mijało Michaelowi dziwnie spokojnie do momentu, aż nagle drzwi jego gabinetu się nie otworzyły.

- Szefie – wejrzała do jego gabinetu jedna z pracownic wydawnictwa z jego działu – jakiś mężczyzna do pana, mówiąc, że był umówiony.

- Ja z nikim nie byłem... - przerwał zaskoczony spoglądając na dziewczynę. Za nią stał nie kto inny, tylko Jeremy – Jeremy, no tak, rzeczywiście...

Mężczyzna nie czekał, aż Michael go wyprosi, otworzył szerzej drzwi i minął w nich pracownicę.

- Mandy, zamknij proszę drzwi.

Gdy dziewczyna wypełniła prośbę Michaela, a ten wstał i podszedł do okna

- Jak mnie tutaj znalazłeś? - wykręcił się w stronę Jeremy'ego, na co ten podszedł i usiadł przy biurku. Wziął w ręce jedną z wizytówek Michaela i zaczął ją obracać w palcach. Michael zapatrzył się na ten ruch. Był to mały gest, który wywoływał w nim to dziwne uczucie stada dzikich motyli w brzuchu.

- Może zacznę od początku, tak będzie łatwiej – zaproponował Jeremy. Słysząc to Michael usiadł na swoim miejscu i spojrzał mu w oczy.

- Jestem Jeremy... Ale nie wiem, czy znasz moje nazwisko. Fosters. Jeremy Fosters. Tamtego dnia w klubie, kiedy przyszedłeś na wywiad, był to mój ostatni dzień pracy przed małą przerwą. Miałem ważne egzaminy w szkole więc poprosiłem o wolne, żeby mieć więcej czasu na naukę. Test końcowo-roczny odbył się w ostatni piątek. Tego też samego wieczora miałem wrócić do pracy. 

- Dlaczego mi o tym mówisz?

- Jakbyś dał mi dokończyć... – poprosił Jeremy – W klubie jednak pojawiłem się też parę dni wcześniej. Billy wtedy dał mi twój numer i powiedział, że komuś pomogłem i ta osoba bardzo chce mi podziękować. Od razu wiedziałem, że to o ciebie chodzi. Nie chciałem jednak wtedy dzwonić, bo było dosyć głośno. Zrobiłem to następnego dnia, w drodze na metro do uczelni.

- Ale tak szybko się rozłączyłeś. Myślałem potem, że wcale nie chciałeś mnie widzieć.

- To nie tak – powiedział stanowczo Jeremy – wtedy na ulicy spotkałem dawnych znajomych z liceum – w powietrzu zrobił niewidzialny znak cudzysłowu przy słowie „znajomych” - Od zawsze sprawiało im wiele frajdy zaczepianie mnie, jako że jestem pedałem i tak dalej. Wtedy już z daleka pytali się, z którym to kochankiem tak zawzięcie rozmawiam. Nie chciałem, żebyś tego wysłuchiwał, więc obiecałem, że oddzwonię później. 

- Ale tego nie zrobiłeś.

- Jak już mówiłem miałem sporo na głowie, jeśli chodzi o studia...

- Chciałeś w ogóle zadzwonić? Czy raczej zapomnieć?

- Chciałem. Oczywiście, że tak. W końcu z nikim dawno nie poszedłem na to piwo – uśmiechnął się – a powracając do końca historii mojego życia... Wtedy w piątek, przyszedłem wcześniej do pracy, by się napić martini i tak jakoś zacząłem rozmawiać z Billym. W pewnym momencie pomachał do kogoś i powiedział mi, żebym zobaczył, kto to. Powiem ci, bardzo mnie zaskoczył twój widok – na policzkach Jeremy'ego widać było dwa duże rumieńce – nawet nie zauważyłem, tamtego faceta. Dopiero po chwili zorientowałem się, że stoisz, jakbyś ducha zobaczył. Billy coś powiedział, a ja poczułem jego obleśne palce...

- Coś mi się wtedy przypomniało – powiedział wolno Michael.

- A potem zaraz odwróciłeś się na pięcie i uciekłeś. Chciałem pobiec za tobą i porozmawiać, ale Justin się napatoczył prosząc, bym przygotował się do występu. Pracuję dla niego, nie mogłem ot tak uciec, szczególnie, że i tak długo zwlekałem z wcześniejszym tygodniem wolnego.

- A jak mnie tutaj znalazłeś?

- Jak w piątek zacząłem śpiewać przypomniało mi się, jak wymieniałeś się z Justinem wizytówkami – Michael spojrzał na dłonie mężczyzny, które nadal ściskały jego wizytówkę – On je zawsze skrupulatnie trzyma u siebie z biurku. Po pracy poszedłem do niego i wyjaśniłem sytuację. Nawet nie wiesz, jak bardzo się zdziwiłem, gdy od razu podał mi twoją wizytówkę i powiedział, żebym napisał sobie gdzieś adres.

- Czemu nie zadzwoniłeś?

- Bo pewnie byś nie odebrał. No i wolę spotkać się z kimś i w cztery oczy porozmawiać. To jak z tym piwem?

Michaelowi zakręciło się w głowie od tej historii. Była jakby żywcem wzięta z jakiejś komedii. Ktoś się zakochuje, idzie do drugiej osoby, tam przydarza się coś złego, bohaterowie odwracają się od siebie, by po paru dniach znów do siebie wrócić.

- Masz czas w środę? Jest taki ładny bar w SoHo...

- Tylko żebym zdążył do klubu...

- Zaczynasz o dwudziestej, a ja kończę pracę o piętnastej trzydzieści. Może spotkajmy się o siedemnastej?

- Dla mnie bomba. Podasz tylko adres?

Michael wyciągnął pustą kartkę i napisał na niej dokładny adres i nazwę baru.

- Proszę – podał Jeremyemu kartkę. W tym samym momencie ich dłonie się dotknęły. Oboje spojrzeli sobie w oczy. Czuli, że coś to znaczy.

- Do środy – powiedział Jeremy i wyszedł z biura.

Michael stał jeszcze przez chwilę przy swoim biurku nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć. 

Stało się pomyślał jesteśmy umówieni na środę. Tylko co z tego wszystkiego wyjdzie...





***





Michael z niecierpliwością odliczał dni, godziny i ostatnie minuty do umówionego spotkania. 

Nie miał zielonego pojęcia w co powinien się ubrać. W koszulę? A może zwykły T-shirt? W końcu szli tylko na piwo. 

Michael jednak wciąż podświadomie utożsamiał to spotkanie z randką. Wybrał granatową koszulę i wyszedł do łazienki. Tam dobrze się sobie przyjrzał. Wyglądał naprawdę dobrze, tylko ten zarost. Bardzo lubił mieć taki jedno-dwudniowy. Dodawał mu on powagi. Tylko, czy nie powinien się jednak wygolić? W głowie ponownie zrodziło mu się pytanie Ciekawe, czy Jeremy lubi zarost u mężczyzn...? 

Miał nadzieję, że kiedyś się tego dowie.





Michael wszedł do baru i rozejrzał się. Był pięć minut przed czasem zgodnie ze swoją zasadą, że lepiej być przed czasem, niż spóźnionym. Rozejrzał się po sali, gdzie były porozstawiane wielkie dębowe ławy i masywne krzesła. Jak na godzinę siedemnastą było naprawdę sporo klientów, dlatego mężczyzna musiał się każdemu uważnie przyjrzeć, czy gdzieś przypadkiem nie ma Jeremy'ego. Nie pisał do niego ani nie dzwonił z zapytaniem, czy już jest, szczególnie, że było to chwilę przed czasem umówionego spotkania.

Nagle kątem oka mrugnęła mu ciemna koszula w paski i westernowy kapelusz. Spojrzał w tamtą stronę i zobaczył Jeremyego pijącego z wielkiego kufla zimne piwo. Obok niego stała oparta o ścianę gitara. Mężczyzna wyglądał naprawdę uroczo. 

Michael szybko podszedł do baru i zamówił piwo. Gdy było gotowe poszedł do Jeremy'ego i usiadł naprzeciw niego.

- Cześć Jeremy, mam nadzieję, że nie czekałeś długo? - zapytał miło.

- Nie, nie, nic z tych rzeczy. Przeciągnęły mi się jedne z zajęć na uczelni i nie opłacało mi się wracać do domu.

- Myślałem, że zdałeś już wszystkie egzaminy.

- Pisałem. Co nie znaczy jeszcze, że zdałem. O tym dowiem się za kilka tygodni. Wszystkie praktyczne zdałem. Ale wciąż mam zajęcia. A właściwie jedynie do końca tygodnia.

- To ładnie – powiedział Michael – a gdzie chodzisz na studia?

- Julliard. Na wydział śpiewu, ale mam też zajęcia z gitary klasycznej i elektrycznej

- Wow. To bardzo dobra szkoła, jak nie najlepsza w kraju.

- Jestem szczęściarzem, że udało mi się tam trafić.

- Pewnie jeszcze gdzieś pracujesz, żeby pokryć wszystkie koszta nauki.

- Owszem, ale wieczorki w klubie bez problemu pokrywają koszta. Dostaję dużo napiwków – uśmiechnął się – plus jestem na stypendium. Właściwie to dzięki Justinowi.

- A czemu dzięki niemu? To chyba za twój głos cię tam przyjęli?

- To na pewno, ale gdyby nie on, w życiu bym się tam nie zapisał. Zresztą nie zapisałem się wtedy do szkoły, tylko bezpłatny, wakacyjny konkurs muzyczny, którego nagrodą było bardzo wysokie stypendium szkolne w czasie całej nauki. Zaraz – powiedział – ja się nie zapisałem. Justin mnie zapisał. Nagrał filmik pewnego wieczora jak śpiewałem w klubie i wysłał go jako zgłoszenie do kwalifikacji do konkursu. Pewnego dnia rano w skrzynce na listy znalazłem list informujący mnie, że pomyślnie zakwalifikowałem się do konkursu, który trwa przez miesiąc wakacji.

- Na czym polegał konkurs?

- Ogólnie przez miesiąc dawali nam bezpłatne lekcje i sporo uczyli. W ostatnim tygodniu kazali nam coś skomponować i zagrać to ostatniego wieczora. Jury, czyli nauczyciele szkoły wybrali dwóch stypendystów.

- Gratuluję – powiedział Michael i wypił łyk piwa – a powiedz mi... Justin wspomniał też coś, że gdyby nie on, nadal grałbyś w Central Park.

- Ma rację. Kiedyś w taki sposób sobie dorabiałem. Siadałem pod drzewem z gitarą, grałem i śpiewałem. 

- A teraz mi jeszcze powiesz, że on raz przechodził, zobaczył cię, usłyszał i postanowił ci dać pracę w klubie.

- Tak to miało wyglądać z jego strony, ale nie od razu się zgodziłem. Nie byłem przekonany – tu zniżył głos – że śpiewanie w klubie gejowskim to to, co chcę robić. On jednak powiedział dość niezłą cenę za wieczór, do której doszłyby napiwki i zostawił mi swoją wizytówkę. Parę dni później stawiłem się w klubie.

- Dlaczego śpiewasz tylko dwa razy w tygodniu?

- Żeby głosu nie stracić. Miałbym problemy na studiach. A tak w ogóle, to ciągle zadajesz pytania. Prawdziwy z ciebie dziennikarz – dopił swoje piwo – kolejne ty stawiasz

Michael zawołał do stolika młodą kelnerkę i poprosił o kolejny kufel piwa.

- Zadawanie pytań mam we krwi. Odkąd pamiętam nic, tylko pytam. Ale dzięki temu znam wszystkie odpowiedzi.

- A ja nic o tobie nadal nie wiem... 

- To pytaj.

- Masz jakieś zwierzęta?

- Rybki – powiedział zaskoczony pytaniem Michael – nie myślałem, że o to zapytasz

- Zawsze chciałem mieć psa, ale moja kuzynka ma alergię na sierść, więc muszę się najpierw wyprowadzić, żeby kupić sobie psa.

- Rozumiem. To rzeczywiście jest problem. Albo brak czasu, jak w moim wypadku. Też chciałbym mieć psa, ale boję się, że mógłbym go zaniedbać. 

- Podróżujesz często dla pracy?

- Staram się nie. Wolę podróżować, by coś zobaczyć, poznać ludzi, a nie zadawać im pytania.

- Ciekawe podejście – powiedział Jeremy.

- Chciałbyś mieć psa... Jakie masz jeszcze marzenia?

- Długo by je wymieniać – roześmiał się – i większość nie do spełnienia.

- Na przykład?

- Nie powiem ci, bo będziesz się śmiał

- Nie będę. Obiecuję

Jeremy spojrzał na niego podejrzliwie.

- Na pewno?

- Potrafię być poważną osobą.

- To co powiesz na romantyczną randkę z Rzymie?

Michael jednak nie potrafił nie wybuchnąć śmiechem. 

- Naprawdę?

Jeremy wzruszył ramionami.

- Zawsze chciałem polecieć do Europy.

- Zwykle to ludzie chcą polecieć do Paryża.

- Strasznie podoba mi się jezyk włoski. No i jest podobny do hiszpańskiego. A propos, znasz hiszpański? Bo chyba masz jakieś latynoskie korzenie?

- Owszem. Mam całkiem ciekawe pochodzenie. Mój ojciec jest Amerykaninem o jakiś niemieckich i irlandzkich korzeniach, matka jest z Honduras, ja z bratem z kolei urodziliśmy się w Meksyku. Hiszpański jest moim pierwszym językiem, później dopiero angielski. A ty, masz jakąś ciekawą rodzinną historię?

- Rodzina... – powiedział najwyraźniej nie chcąc jej zdradzać.

- Nie musisz mówić. I tak ledwo się znamy.

- Chcę z tym o kimś porozmawiać, ale jeszcze nie teraz. 

W głowie Miachaela rodziły się coraz to nowsze pytania.

- Mieszkasz z kuzynami, czy kuzyni z tobą?

- Mieszkam u wuja i cioci i moimi dwoma kuzynkami. To właśnie jedna z nich, młodsza, ma alergię.

- Rybki nie mają sierści. Może na to się skusi?

- Proponowałem kiedyś pytona – uśmiechnął się na wspomnienie sytuacji - ale ciotka się nie zgodziła.

Michael zapatrzył się na Jeremy'ego próbując wyłapać wszystkie szczegóły jego wyglądu. Szczególnie twarzy. Mężczyzna miał bardzo głęboki kolor oczu, które otoczone były gęstymi jasnymi rzęsami. A usta... Były stworzone do całowania. Michael bardzo chciał zapamiętać każdy szczegół twarzy Jeremy'ego. A właściwie chciał zapamiętać dużo więcej...

- Micheal? - przerwał mu rozmyślania Jeremy.

- Coś mówiłeś?

- Owszem, że już późno. Jeśli chcę się wyrobić do pracy muszę już iść. 

Michael spojrzał na zegarek. Rzeczywiście. Było już po dziewiętnastej.

- Podwiozę cię.

- Nie, nie trzeba.

- Jednak nalegam. Przypominam, że tylko jedno piwo postawiłem. No i chcę się pochwalić jeżdżącym autem.

- Mechanik się sprawił, co? - zapytał podnosząc się i biorąc do ręki gitarę.

- O tak. I to jak szybko.

- Mała usterka – uśmiechnął się.

- I tak mieszkam na górnym Manhattanie – powiedział Michael i zostawił pięcio-dolarowy banknot na ławie baru – chodźmy.

Nie odzywali się przez całą drogę na północ Nowego Jorku. Ale cisza im nie przeszkadzała. Wręcz przeciwnie. Był to ten rodzaj ciszy, który cieszył. W tamtym momencie Michael przypomniał sobie słowa matki, która zawsze mówiła, że łatwo jest rozmawiać w czyimś towarzystwie, lecz kluczem jest milczenie, szczególnie jeśli chodzi o osobę z którą chce się spędzić resztę swojego życia. 

Gdy dojechali do parkingu, Michael postarał się zaparkować zaraz przy wejściu dla pracowników. Jednak jego głowa pełna była pomysłów, jak zaprosić gdzieś jeszcze Jeremy'ego. W nawale myśli nie zauważył nawet, jak tamten otworzył drzwi do wyjścia.

- Dzięki za podwiezienie – powiedział cicho Jeremy, ale nie wysiadł. Patrzył wyczekująco na Michaela, jakby czegoś od niego oczekiwał.

- Jutro moja przyjaciółka wychodzi ze szpitala – powiedział Michael – z tej okazji robię małe przyjęcie powitalne u mnie w domu. Może wpadniesz? Będę ja, ona i mój kumpel z żoną.

- Raczej nie będę pasował do towarzystwa. Na pewno będą mieli co opowiadać o swojej pracy i w ogóle. A co ja im powiem, że jestem piosenkarzem w klubie gejowskim?

- Ashley słyszała nagranie na którym śpiewasz. Była pod wielkim wrażaniem. Na pewno byłaby zachwycona mogąc cię poznać.

- A nie jest to spotkanie dla jakiegoś bliższego grona twoich przyjaciół?

- Możliwe, ale to grono jest otwarte na nowe osoby. No i poznasz moje rybki.

- Rybki są mocnym argumentem – powiedział Jeremy – naprawdę muszę już iść. Do zobaczenia – nie dał odpowiedzi na zaproszenie Michaelowi

- Ok. To wyślę ci adres i godzinę przyjęcia SMS-em. Do jutra.

Jeremy nic na to nie powiedział tylko uśmiechnął się, wyszedł z samochodu i zamknął za sobą drzwi. 

Michael podążał za nim wzrokiem, dopóki, dopóty tamten nie zniknął mu z oczu za drzwiami budynku.

- Cholera... Ale jestem głupi. A moje serce jeszcze głupsze.

Wyciągnął z kieszeni telefon i wykręcił do Ashley. Odebrała po dwóch sygnałach

- Chyba musi ci się cholernie nudzić, skoro odbierasz tak szybko.

- Nie mogę się doczekać jutra – powiedziała wyraźnie podniecona wypisem ze szpitala.

- Ja również. Szczególnie tej imprezy niespodzianki.

- Co? Jakiej imprezy?

- Nie mówiłem ci? Oj, to musiałem mieć wiele na głowie. Impreza u mnie w domu. Jutro. O... Może o osiemnastej?

- Będzie alkohol? 

- Ile tylko zapragniesz. A. I będzie Jeremy

- Tu mnie zaskoczyłeś – powiedziała – to z jakiej okazji ta impreza?

- Twojego powrotu do zdrowia – powiedział nie do końca przekonany, czy o to tak naprawdę chodzi w jego pomyśle – ale kończę. Muszę jeszcze zadzwonić do Sama.

- Ok. Narka. Do jutra. I mam nadzieję, że odbierzesz mnie ze szpitala.

- Jasne, nie ma problemu. Pa.



Druga osoba już zaproszona. Jeszcze tylko Sam. I przede wszystkim SMS do Jeremyego z adresem apartamentu. Michael miał jedynie szczerą nadzieję, że jego „główny” gość się zjawi.




*****

2 komentarze:

  1. Wszystko przeczytane jednym tchem aż mi telefon padł!!! ;) Czekam na ciąg dalszy

    OdpowiedzUsuń