poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Rome - Rozdział 16

Tak, to już ostatni rozdział Rome. Zachęcam do jakiejś krótkiej refleksji.  Kolejne opowiadanie jest nadal w budowie. Troszkę wolno mi idzie i szybko nie skończę, chociaż oczywiście będę próbować. 
Za tydzień nic nie wstawię. I tak będę na wakacjach. Planuję we wrześniu wstawić opis do Ostatniej świeczki oraz może postacie. Potem trzeba będzie czekać aż skończę pisać. A może to potrwać, gdyż przygotowuję się do matury i przede mną sporo pracy. 
Można powiedzieć, że blog zostaje zawieszony na czas nieokreślony. Zachęcam jednak do zaglądania do niego co jakiś czas po jakieś updaty ;)


Michael już od kilku dni czuł, że ma przed sobą coś ważnego do zrobienia. Coś, z czym nie chciał już dłużej zwlekać. 

Z lodówki wyciągnął sok pomarańczowy Tropicany i wlał do dwóch szklanek, które zaraz wylądowały na barze, przy którym siedział Jeremy. Nadal nie potrafił zdradzić mu prawdy związanej z odnalezionymi przez niego listami. Leżały one bezpiecznie na regale schowane za stojącymi na półce książkami. Michael wierzył jednak, że pewnego dnia powie Jeremyemu prawdę, gdy ten będzie na nią gotowy.

Jeremy napił się soku i spojrzał z zainteresowaniem na Michaela, który trzymał w ręku wyłączony telefon.

-Chyba muszę w końcu porozmawiać z rodzicami – powiedział i spojrzał znacząco na Jeremyego.

-Naprawę przejąłeś się słowami mojego ojca?

-I tak muszę to w końcu zrobić. 

-Boisz się?

-Nie. Wręcz przeciwnie. Mam nadzieję, że zaproszą nas do siebie na Florydę. Niedługo zimno się tutaj zrobi.

-No tak... Zapomniałem, że wychowałeś się na południu.

-Uwielbiam ciepły klimat. No i sam jestem gorący – puścił oczko Jeremyemu, na co ten roześmiał się.

-Skąd ty masz tą całą pewność siebie?

-Żebym to ja wiedział – powiedział Michael i spojrzał raz jeszcze na swój telefon – ważne sprawy mnie wzywają. Zaraz wracam

Michael wyszedł do sypialni i położył się na łóżku. Chciał ciszy i spokoju w czasie rozmowy z rodzicami.

Wykręcił odpowiedni numer telefonu.

-Halo, Michael? Co słychać? - usłyszał pytanie pięknym hiszpańskim. Dawno temu obiecał mamie, że będzie z nią rozmawiać jedynie w tym języku, żeby nie zapomniała ona o swoich korzeniach.

-Mamo, mam ci coś do powiedzenia – powiedział Michael i zaczął opowiadać. Od samego początku, od odwiedzin w szpitalu i prośbę Ashley po dzień dzisiejszy.





Rozmowy z sypialni ucichły. W końcu zniecierpliwiony Jeremy nie wytrzymał w poszedł do pokoju. Zastał Michaela leżącego na łóżku z telefonem w ręce.

-I jak? - zapytał Jeremy.

-Chyba nici z naszego wyjazdu na Florydę.

-Czemu?

-Bo rodzice chcą pojechać w święta do Meksyku i pytają, czy nie chcemy dołączyć.

-Meksyk? - Jeremy zaskoczony podszedł do Michaela i usiadł na łóżku, na co Michael złapał go za rękę i pociągnął do siebie tak, żeby Jeremy wylądował na plecach obok niego. 

-Wiesz, teraz, gdy moi rodzice nakręcili się, żeby cię zobaczyć, nie masz już wyboru i musisz zostać ze mną do końca życia. Inaczej odnaleźli by cię nawet w jakiejś zakutej deskami wiosce w Wyoming. 

-W to nie wątpię – powiedział Jeremy.

Nastąpiła chwilowa cisza.

-Jeremy?

-Hm...?

-Pamiętasz, jak kiedyś rozmawialiśmy, żebyś zamieszkał ze mną?

-Tak... 

-Te wspólne prysznice, to nie jest znowu taki zły pomysł.

-Z pewnością nie. Uszczęśliwienie ciebie, też nie.

- Zamieszkałbyś ze mną? Tak bardzo za tobą tęsknię, gdy cię nie ma... No i ostatnio i tak spędzasz tutaj co drugą noc.

-Muszę cię pilnować, żebyś się nie zgubił w nocy w drodze do łazienki. Czasem jestem przerażony brakiem twojej orientacji w przestrzeni.

-Dzięki, Jeremy – powiedział Michael zrezygnowanym głosem – właśnie zniszczyłeś całą moją nadzieję.

-Właściwie to czekałem, kiedy poruszysz ten temat.

-Niszczenia nadziei? 

-Nie... Mojej przeprowadzki do ciebie.

Michael nic nie powiedział, jedynie przyciągnął do siebie mocno Jeremyego. Teraz mi już nie uciekniesz. Przemknęło mu jeszcze przez myśl.





***





Wrzesień poza licznymi złotymi liśćmi przyniósł ze sobą ciepły front atmosferyczny, który sprawił piękną pogodę.

W pewien piątkowy wieczór, Michael nie mówiąc słowa Jeremyemu o swoich zamiarach, wrzucił go do swojego samochodu na miejsce pasażera i zamknął na zamek drzwi. 

-Czyżbyś mnie uprowadzał? - zapytał Jeremy próbując rozgryźć zachowanie Michaela.

-Jasne. Wyjeżdżamy z miasta. Do lasu.

Samochód powoli próbował przecisnąć się przez korki Nowego Jorku, co w tak późnych godzinach szczytu graniczyło z cudem.

Wreszcie mężczyźni wyjechali z miasta i pojechali w nieznane Jeremyemu regiony. Sam Michael zdając się na GPS liczył, że zajadą miejsce, które sobie zaplanował. 

I o to zza drzw wyłonił się spory budynek z wilkim napisem nad drzwiami – Schronisko Drugiej Szansy.

-Mówiłeś coś, że zawsze chciałeś pieska? - zapytał Michael zatrzymując się na parkingu.





Wybór był ogromny, bo samo schronisko mieściło w sobie blisko trzynaście tysięcy psiaków, ponad pięć tysięcy kotów i całą masę innych zwierzaków. 

Mężczyźni udali się do małej recepcji mówiąc, że chcieliby zaadoptować pieska. Już po chwili przechodzili wokół kolejnych klatek, gdzie znajdowały się różnych ras pieski, bądź kundelki.

Szybko rozdzielili się wiedząc, że w przeciwnym razie nigdy nie będą w stanie obejść wszystkich zwierzaków.

Jeremy szedł spokojnie przyglądając się wszystkim napotkanym pieskom. Niektóre szczekały, niektóre smutne podchodziły do nich prosząc by je przygarnąć a inne spały, czy jadły. W pewnym momencie Jeremy stanął przy jednej z klatek i spojrzał na gromadkę piesków. Jeden z nich zawzięcie na nich ujadał. On jednak zupełnie nie zwracał na niego uwagi, czy na te obok podbiegające radośnie do niego, bowiem z tyłu, przy budzie leżał jeden niedużej wielkości kundelek i patrzył na niego przestraszonymi oczkami, jakby coś zwojował i miał zaraz od niego oberwać.

-Jak się wabi tamten czarny piesek z białym uszkiem? - zapytał przechodzącej obok wolontariuszki ze schroniska.

-Shony – powiedziała – niestety chyba nie jest gotowy na adopcję. Do nikogo się nie zbliża, nawet do nas. Bardzo źle go traktowano w przeszłości. Jeden człowiek znalazł go w lesie przywiązanego do drzewa. Miał na sobie cięte rany, zapewne od bicia.

-Rozumiem – powiedział Jeremy i kucnął przy klatce i położył na niej prawą dłoń – Shony – zawołał cicho.

Piesek spojrzał na niego i przekrzywił lekko łepek.

-Chodź tutaj, Shony – zawołał cicho Jeremy. 

Piesek powoli podniósł się i niepewnie do niego podszedł. Stojąc metr od klatki zaczął obwąchiwać nowy, nieznany mu zapach. Podszedł jeszcze bliżej i jeszcze, aż noskiem trącił dłoń Jeremygo.

-To powiem panu, że jestem zaskoczona – powiedziała dziewczyna – jeszcze nigdy do nikogo nie podszedł.

-Może to jakiś znak? - zapytał Jeremy – chciałbym go wziąć.

Wolontariuszka poczuła, że jest to odpowiednia osoba dla pieska i być może jedyna, jaką Shony zaakceptuje. 

-Proszę dać mi chwilkę – powiedziała i poleciała do kierowniczki, by przedstawić jej całe, nietypowe zjawisko – ale się zdziwi – szepnęła do siebie.

Gdy dziewczyna zniknęła, a Jeremy został sam z pieskiem, z zaskoczeniem stwierdził, że Shony przekręcił delikatnie łepek tak, jakby chciał, żeby pogłaskał go za uszami. Jermey niezwłocznie spełnił prośbę pieska czując, że będzie to z całą pewnością, jego nowy przyjaciel.

Wolontariuszka podbiegła do Jeremygo radośnie, a zaraz za nią kierowniczka tej sekcji zwierząt i z zaskoczeniem obserwowała całą tą scenę.

-Już myślałam, że Naja sobie ze mnie żarty robi. Kto by pomyślał... 

-Mogę go adoptować?

-Jak najbardziej.

Kobieta otworzyła klatkę. Wszystkie psy rzuciły się w jej stronę. Oprócz Shonyego. 

-Shony, chodź tutaj – zawołała pieska, ale on, nie zamierzał się ruszyć. Spojrzał jedynie przekrzywiając pyszczek w stronę Jermeyego. 

Jeremy wstał, podszedł do kobiety i zawołał pieska, na co ten od razu do niego podszedł i wesoło pomachał ogonkiem. Widząc to wolontariuszka od razu przyczepiła smycz do jego obroży i dała ją Jeremyemu do ręki, by ten mógł wyprowadzić go na korytarz. 

Nagle ujadanie psów wzmogło się i zza rogu wyłonił się Michael niosąc w rękach białą, puchatą kulkę.

-I tak twój piesek nie równa się mojemu kotkowi – powiedział i pokazał śpiące w jego rękach zwierzątko.

-Miał być piesek – powiedział Jeremy i spojrzał na niego piorunującym wzrokiem.

-Wiem, wiem... Tak tylko chciałem pokazać alternatywę – podał wolontariuszce kociaka, by schylić się i pogłaskać wybranego przez Jermeyego pieska. 

Jeremy wybuchnął śmiechem widząc, jak Shony jeży się na samą myśl o tym, że ktoś mógłby go dotknąć, a co dopiero pogłaskać.

-Aleś psa wybrał. Warczeć tylko umie – powiedział Michael.

-Też byś warczał, gdyby ktoś cię tak ranił, jak jego raniono.

Michael nic więcej nie powiedział tylko spojrzał pytająco na Jeremyego. Po samej jego postawie czuł, że to będzie ich wspólny piesek. Wiedział, że będą go czekały długie chwile, by piesek mógł go w pełni zaakceptować. Domyślał się jednak, że między Shonym a Jeremyem zrodziła się pewna więź, której on sam nie będzie w stanie zrozumieć. Może więź zrozumienia? Może współczucia? Może wspólnej przeszłości?





***





-Cześć chłopcy – powiedziała Ashley wesoło wyłaniając się zza wielkiego kamienia w Cantral Parku i ciągnąc za sobą za rękę Kevina. 

Po całej sytuacji na imprezie u Clary i Sama z okazji narodzin ich synka, Kevin wywarł na niej dość dobre wrażenie. Na tyle dobre, że postanowiła powalczyć o swoje szczęście. Jeremy miał rację, że będzie to ktoś wręcz stworzony dla niej. Swoim racjonalnym spojrzeniem na świat nie raz sprowadzał dziewczynę z powrotem na ziemię. 

-Wreszcie – szepnął Michael do Jeremyego – spóźnialscy – krzyknął, na co Shony zawtórował mu donośnym szczeknięciem.

-A więc to takie maleństwo sobie przygarnęliście? - zapytała Ashley glaszcząc pieska.

-To twoje maleństwo ma już trzy lata – powiedział Michael – nawet nie wiesz jak dominuje w domu. Czasem mam wrażenie, że zabiera mi Jeremyego na swoją własność.

-A czego ty się spodziewałeś po moim Shonym? - zapytał Jeremy – że będzie się z tobą, mną dzielić?

-Czasem mógłby – Michael spojrzał na Ashley – śpi nawet w moim łóżku pomiędzy nami.

-Biedaczek – powiedziała dziewczyna – nie możecie nawet spokojnie...

-Tak, tak – przerwał jej Michael – Sam pisał, że nie mogą przyjść z Clarą, gdyż mały dostał jakiejś wysypki i się o niego martwią.

-No cóż. Wypijemy za nich – powiedziała wesoło Ashley nie mogąc się doczekać upragnionego grzańca.

-Może raczej za ich zdrowie – powiedział sceptycznie Kevin. Chociaż Ashley bardzo chciała, nie była w stanie pozytywnie nastawić go do alkoholu. Ciągle zastanawiała się, dlaczego – chodźmy już, chłodno jest dzisiaj – powiedział dopinając bluzę.

Michael podniósł się z ławeczki i wyciągnął rękę do Jeremyego, by pociągnąć go w górę. Pocałował go krótko i namiętnie w usta.

-Jak ja ciebie kocham – szepnął mu do ucha.

-Ja ciebie też kocham – odpowiedział mu Jeremy.





Gdzieś w środku jesieni... Dwie pary zakochanych... Zmierzały swoimi drogami...







KONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz