poniedziałek, 25 lipca 2016

Rome - Rozdział 15

Żeby, nie było, że nie ostrzegałam: to jest przedostatni rozdział. Ostatni za tydzień.


Michaela aż dreszcze łapały na wspomnienie ostatnich godzin. Najpierw wszyscy byli w szoku, potem nikt nie wiedział, co powiedzieć. Zwykłe "przykro mi" było niczym. Sam Michael nie wiedział, jak mógłby okazać swój żal i współczucie Jeremyemu. Jedyne, o czym był w stanie trzeźwo myśleć, to by znaleźć jakiś lot na zachodnie wybrzeże. I znalazł jeden. Do Denver z jedną przesiadką w Chicago. Niestety lot był dopiero rano.

W samolocie nie odzywali się do siebie. Właściwie Jeremy od odebrania telefonu powiedział może góra trzy zdania w tym jedno wyjaśniające sytuację i drugie, że musi polecieć do Wyoming. Poza tym jedyne co robił, to milczał. Michael wierzył, że nie jest on jeszcze gotów, by mówić, że potrzebował czasu, by oswoić się z myślą o śmierci bliskiej osoby. 

Samolot wylądował na lotnisku. Michael wstał, by wziąć małą walizkę podręczną do której włożył najpotrzebniejsze rzeczy, na te cztery dni podróży. Były w niej nie tylko jego, ale i Jeremyego ubrania. Sam Jeremy był w tak wielkim szoku, że nie był nawet w stanie się spakować wszystko leciało mu z rąk. W końcu położył się, tak jak stał w ubraniu na łóżku i zasnął. Michael jedynie przepakował jago ubrania, które do niego zabrał, do walizki podróżnej.

Lotnisko w Denver było naprawdę duże. W końcu chyba największe w tym regionie. Michael pamiętał, że miał tutaj raz międzylądowanie w drodze do Waszyngtonu oraz dwa razy docelowo tutaj lądował. Raz podczas rodzinnej wycieczki oraz raz w celu przeprowadzenia wywiadu z jednym ze sportowców.

-Po siedmiu latach wróciłem – szepnął Jeremy idąc z Michaelem w stronę wyjścia do wypożyczalni samochodów. Przed nimi była około pięciogodzinna droga do małej, rodzinnej miejscowości Jeremyego. 

Zaraz po otrzymaniu samochodu Michael wpisał w nawigację docelowe miasteczko i ruszyli. 

Jeremy z zainteresowaniem i rozmarzeniem w oczach oglądał mijane pustkowia. Nie było tutaj drzew, ani krzewów. Głównie trawa. Jasna i wypłowiała, słońcem i wszechobecnymi suszami. Cały krajobraz Kolorado był dokładnie taki, jakim Jeremy go siedem lat temu zapamiętał. Zawsze jednak gdy wracał myślami na zachodnie wybrzeże, oczami wyobraźni widział o wiele ciemniejszą ziemię pokrytą sagebrush (bylica trójzębna?), która była powszechna w Wyoming oraz uznawana było za symbol Nevady. W jej gąszczu nie raz widział widłorogi czy preriokury ostrosterne, które przebywały tam w ich naturalnym środowisku.

Sagebruch, który był tam powszechny nie raz nazywany był zwykłym chwastem, jednak dla Jeremyego zawsze pozostawał pewnego rodzaju symbolem miejsca, w którym się wychował i kochał.





Rodzinna miejscowość Jeremyego dla niektórych nigdy nie mogłaby zostać miejscowością. Szczególnie dla osób wychowanych w wielkich miastach. Mieścina ta miała jedynie jedną główną drogę, i kilka pobocznych, przy których umieszczone było około trzydzieści małych domków, gospodarstw, mała kaplica, przydrożny sklepik z piekarnią i stacją benzynową oraz siedziba szeryfa miasta. Na około miasteczka nie było niczego. Jedynie pustkowia – delikatne pagórki z pastwiskami.

Michael nie wiedząc, gdzie jechać zatrzymał się na poboczu przy drodze i wyciągnął rękę do Jeremyego, by pogłaskać go po kolanie.

-Wszystko w porządku? Jesteś gotowy?

-Tak... Widzisz tamto wzgórze? - wskazał na pobliski pagórek, na którym stał jeden samotny domek.

Michael wiedział co to oznaczyło. To właśnie tam Jeremy się wychował i chciał, żeby właśnie tam pojechać. Zapalił silnik i ruszył w tamtą stronę. Samochód toczył się wolno po zjeżdżonej, żużlowej drodze. Czym bliżej byli, tym bardziej mały, lekko zaniedbany domek, wyłaniał się zza horyzontu. Również Jeremy stawał się coraz bardziej napięty, co Michael nie tylko doskonale wyczuwał ale i też rozumiał.

W końcu Michael zaparkował zaraz przy wejściu do domu, gdzie stała grupka osób.

-Moja ciocia z wujkiem od strony taty. Znaczy wuj jest bratem ojca – powiedział Jeremy wskazując znacząco głową starszą parę - a tam jest dobra koleżanka mojej mamy. Pracowały razem.

Nagle cała grupka spojrzała na siedzących nadal w środku w samochodzie mężczyzn. Zaczęli coś mówić. Młoda kobieta, która miała być przyjaciółką mamy Jeremyego wyraźnie ucieszyła się widząc Jeremyego. W końcu Jeremy wziął głęboki wdech i wydech, i wyszedł z samochodu razem z Michaelem. Po wyjściu na zewnątrz od razu niepewnie podszedł bliżej do Michaela, tak, by móc w razie czego złapać go szybko za rękę i prosić o ochronę. Ochrony jednak nie potrzebował. Przynajmniej teraz.

Młoda kobieta nagle posmutniała na twarzy i podeszła do Jeremyego, by go przytulić.

-Tak bardzo mi przykro, Jeremy... - powiedziała cicho w jego stronę. Po chwili odsunęła się lekko, by spojrzeć w jego twarz – twoja mama... Jeszcze przedwczoraj o tobie rozmawiałyśmy. Zawsze była z ciebie taka dumna... Właśnie rozmawiałam z twoim wujem. Wszyscy naprawdę bardzo ci współczujemy.

-No nie przesadzajmy – powiedział mężczyzna. Był w średnim wieku. Zza grubych szkieł okularów widać było niebezpieczny błysk w jego oczach – To się musiało tak skończyć. Ta kobieta dawno postradała zmysły. Od jakiegoś już czasu powtarzałem bratu, by zabrał ją do psychologa, czy nawet psychiatry. A to wszystko przez twoją ucieczkę, gówniarzu. Oboje tak bardzo to przeżyli.

-Dokładnie – odezwała się ciotka Jeremyego – tylko twój ojciec jeszcze jakoś się trzyma. Mówił zawsze, że nie mógł cię powstrzymać. Chciał twojego szczęścia. I co ci z tego było?

Jeremy stanął jak wryty zupełnie nie rozumiejąc słów swojego wuja, czy ciotki. O jakiej ucieczce oni mówił? Przecież on nigdzie nie uciekł. Został wyrzucony... Pytająco spojrzał na Michaela z nadzieją, że może on cokolwiek z tego zrozumiał, on jednak również zdawał się być zaskoczonym.

-Pani Sally – Jeremy zwrócił się do kobiety – proszę mi powiedzieć, jak się teraz ojciec czuje?

-Jest w lekkim szoku – kobieta spojrzała na niego zatroskanym wzrokiem – no może troszkę dziwnie się zachowuje, ale to pewnie ze względu na stratę Molly. 

Jeremy jedynie pokiwał głową i spojrzał w stronę domu. Drzwi były zamknięte, a na ganku przy wejściu paliły się czarne świeczki. W końcu musiał się zmierzyć z rzeczywistością. Błagalnym wzrokiem spojrzał na Michaela, by go nie zostawił.





W domu słyszał przyciszone rozmowy. Wszystko wyglądało jak dawniej. Stare meble, znoszone ubrania przy wejściu, granatowe gumowiaki z odchodzącą z boku podeszwą. Na schodach leżał ten sam szary dywan co kiedyś, a w małym salonie jedyne nowe rzeczy dla Jeremyego, to zdjęcia jego mamy stojące na stoliku i cała masa kwiatów i wieńców na około. Małe świeczki paliły się w półmroku spowodowanym przez przysłonięte zasłony. Atmosfera była przygnębiająca i spowiła mrokiem Przy małym kominku stał szeryf miasteczka cicho rozmawiając z sąsiadami z posiadłości obok. Ojca Jeremyego nie było nigdzie widać. 

W pewnym momencie szeryf odwrócił się w stronę mężczyzn i przerwał przeprowadzoną rozmowę, by do niech podejść.

-Moje kondolencje Jeremy – powiedział – tak bardzo mi przykro. Taki niefortunny wypadek... Na pewno musi być ci ciężko, w końcu tak długo nie widziałeś matki, a teraz przyjeżdżasz na jej pogrzeb. Ile to już lat? Sześć, siedem odkąd uciekłeś?

-Uciekł od nas z siedem lat temu. Nowego Jorku mu się zachciało – Michael odwrócił się w stronę wejścia do salonu, gdzie stał rosły mężczyzna. Miał siwe włosy i jasne oczy. Dokładnie takie, jak Jeremy – dobrze, że brat Molly się nad nim zlitował i przygarnął go, inaczej wylądowałby na ulicy, przez swoją głupotę – powiedział ojciec Jeremyego i spojrzał intensywnie na Michaela – a ty jesteś znajomym Jeremyego?

-Jest moim chłopakiem – powiedział Jeremy i złapał Michaela za rękę. Powoli docierały do niego słowa ojca, szeryfa, czy wuja. Cała ta szopka...

-Tutaj w Wyoming, mężczyźni wiążą się z kobietami – mężczyzna podszedł do zdjęcia zmarłej żony i wziął je w ręce – gdyby matka to widziała...

-Zawsze życzyła mi szczęścia.

-Nie rozśmieszaj się. Po twojej ucieczce już nigdy nie była taka, jak dawniej. A to wszystko przez ciebie. Nie rozmawiajmy jednak teraz o tym. Nie przy gościach – mężczyzna spojrzał wściekłym wzrokiem na Jeremyego, a potem szybko na Michaela, który poczuł, że mężczyzna byłby w stanie go zabić, gdyby tylko nikogo tutaj nie było. 

-Panie szeryfie – powiedział Jeremy – proszę mi powiedzieć, co się stało... 

-Pani matka musiała przewrócić sie na schodach. Zginęła na miejscu, poprzez uderzenie w głowę. 

Michael poczuł na sobie nienawistne spojrzenie ojca Jeremyego. Tamten dokładnie ich obserwował, by żaden z nich nie powiedział czegoś nieodpowiedniego.

W tym czasie Jeremy pociągnął Michaela, by ten poszedł z nim do schodów, które wcześniej mijali w korytarzu. Uklękł przed nimi i oparł głowę o balustradę. Chciało mu się płakać. Tyle razy nimi chodził... Przez szesnaście lat swojego życia. Teraz, po siedmiu latach chciał pójść do swojego pokoju, który był na piętrze, jednak nie był już taki pewny, czy da radę.

Michael usiadł koło niego i objął go w pasie chcąc pokazać mu, że jest obok, że może na niego liczyć. 

Długo tak siedzieli. Ludzie wchodzili i wychodzili, mijali ich. W końcu zapadł zmrok, a Jeremy podniósł się i poszedł do kuchni, gdzie przy stole siedział jego ojciec i spokojnie pił kawę. Zaraz za Jeremym pojawił się Michael, któremu cały ten dzień w ogóle się nie podobał. Coś mu w tym wszystkim nie grało, tylko nie do końca wiedział co.

-Długo musiałem czekać, aż mój syn raczy mnie odwiedzić – powiedział z nienawiścią w głosie ojciec Jeremygo – Wyrzuciłem cię mając nadzieję, że może zmądrzejesz, ale nie. Wracasz po siedmiu latach i masz jeszcze czelność pokazać się ze swoim chłopakiem. Obrzydzenie mnie bierze na samą myśl o tym.

-Też się cieszę, że cie widzę, tato – powiedział Jeremy siadając na przeciwko niego.

-Zrobię kawę – powiedział Michael i zaczął rozglądać się po szafkach próbując odnaleźć szklanki.

-Czemu wszyscy myślą, że uciekłem? - zapytał Jeremy.

-A co miałem im powiedzieć, że mój syn jest gejem, którego nie miałem zamiaru widzieć na oczy, więc wyrzuciłem?

-Czyli wszyscy wszyscy myślą, że to ja jestem ten zły?

-A nie jesteś? Zawiodłem się na tobie. Moje jedyne dziecko, mój syn, który miał odziedziczyć majątek, a oglądał się za jakimiś chłopakami. I w końcu wróciłeś po siedmiu latach z drugą, nic nie wartą ciotą.

-Nie obchodzi mnie, co o mnie mówisz, ale nie waż się złego słowa powiedzieć o Michaelu.

-W porządku – powiedział Michael i postawił dwie kawy na stole i usiadł na jednym z wolnych krzeseł. Nie miał zamiaru się wtrącać do rozmowy. Jeremy musiał sam się zmierzyć z ojcem. Inaczej nigdy z nim nie wygra.

Starszy mężczyzna spojrzał na Michaela uważnie. 

-Pogrzeb jest pojutrze – powiedział – a ja was dłużej nie zamierzam tutaj trzymać. Najchętniej już teraz bym was stąd wyrzucił, ale jakby to wyglądało w oczach sąsiadów...

-Dlatego nadal wierzą, że to ja uciekłem, poszukując szczęścia u wuja w Nowym Jorku.

-Czyż nie piękna historia? - dłonią prawej ręki dotknął delikatnie leżącego obok kabla od radia stojącego na stole – Chyba nie chcesz jej zmieniać?

Jeremy dokładnie zrozumiał aluzję ojca. Wiedział, że teraz nie kryłby się przed ciosami ojca, lecz sam uderzył. Był o wiele silniejszy, niż dawniej. Nie przyjechał tu jednak po to, by się z nim mierzyć, tylko dla mamy. Wiedział, że serce by jej pękło, gdyby coś takiego się stało. Do tego dochodziła jeszcze kwestia jego osobowości. Nie zależało mu na tym, by inni dowiedzieli się, kim był dla niego ojciec. Co by to zmieniło? Okazali by Jeremyemu współczucie? I co mu po tym? Jedynie jego ojca by wyklęli. A potem nie daj Boże coś by mu się stało i nikt by mu nie pomógł. Nie na taki los sobie zasłużył, cokolwiek zrobił w przeszłości. No i może się zmienił?

-Chciałbym pójść do mojego pokoju – powiedział Jeremy do Michaela.

-I tak oprócz łóżka, szafy i biurka nic tam nie ma. Spakowałem wszystko w pudła i dałem Colinowi, żeby to sprzedał w jakimś lombardzie. Dostałem nawet ładną sumkę za te twoje płyty.

Jeremy zrozumiał, że i tutaj jego mama musiała zadziałać. W końcu miał on wszystkie płyty. Pewnie przekupiła kumpla ojca, by tamten powiedział, że sprzedał, kiedy prawda wyglądała troszkę inaczej.

Zamknął oczy i oczami wyobraźni znalazł się z powrotem w dniu wyrzucenia z domu.





Stał nie wiedząc co zrobić przed domem.

-Nie jesteś już moim synem, rozumiesz? Nigdy nie będziesz. Wynoś się z tego domu i nigdy nie wracaj! - jego ojciec nie krzyczał. Zawsze starał się nie podnosić głosu. W końcu co by było, gdyby sąsiedzi się o wszystkim dowiedzieli. 

Jeremy, całkiem zagubiony, nie wiedział co począć. Rozpaczliwie spojrzał w okno kuchni. Nagle zza firanki pojawiła się jego matka. Płakała. Ręką wskazywała w prawą stronę. Jeremy spojrzał w tamtym kierunku i już wiedział. Miał pójść do pani McKancy, przyjaciółki mamy.

Drzwi zatrzasnęły się, a Jeremy został sam. 





-Gdzie byłeś, kiedy to się stało? - zapytał Jeremy patrząc na ojca.

-Jak ty się do mnie odzywasz? Na "Ty"? Tak to się możesz do innych ciot odzywać, ale nie do mnie. Szacunku trochę.

-Jakoś pan, do Jeremyego za grosz nie ma – odezwał się Michael.

-A twoi rodzice do ciebie mają? Jesteś taką samą ciotą, jak on.

Michael zastygł bez ruchu. Skąd...?

-A może oni o tobie nic nie wiedzą? - zapytał mężczyzna dobitnie.

Micheal nic nie odpowiedział. Od dawna planował powiedzieć rodzicom prawdę o sobie, zawsze jednak coś stawało mu na przeszkodzie. 

-Też wyrzuciliby cię z domu, prawda? No bo przecież by cię nie trzymali.

-Nic pan nie wie o moich rodzicach, o mnie, ani naszych relacjach. 

-Mogę jednak domyślać się prawdy? Pójdę już spać. Jutro czeka mnie wizyta u pastora, by omówić ostatnie sprawy pogrzebowe – wstał od stołu i opuścił kuchnię pozostawiając Jeremyego i Michaela samych.

-Nie bierz do siebie tego, co on mówił – powiedział Jeremy – zawsze uwielbiał ranić i zabierać nadzieję.

-Nie powiem, zaszył we mnie małą niepewność.

-O to mu chodziło. 

-Zawsze jak dzwoniłem do rodziców, to mówiliśmy o tylu sprawach, że zupełnie zapominałem, że powinienem im o sobie powiedzieć. Zawsze jednak wydawało mi się, że na pewno mnie zaakceptują.

-Tyle co o nich słyszałem... Jestem o tym przekonany – powiedział Jeremy i wstał od stołu by umyć szklanki po kawie – zjesz coś?

-Nie jestem głodny. Mam chyba jedynie ochotę, by się położyć, poleżeć i porozmawiać.

-To chodźmy na górę. Skoro moje łóżko nadal stoi na swoim miejscu, to chyba możemy z niego skorzystać.

-Nie lepiej byłoby...

-Nie. Ojciec ma teraz swoje pięć minut w przedstawieniu dobrego ojczulka, którego syn wrócił z wielkiego świata. Gdybyśmy pojechali do hotelu, to nikt nie uwierzyłby w jego szopkę.

-I może tak właśnie powinno być? Może ludzie powinni dowiedzieć się, kim tak naprawdę jest?

-Nie chcę być taki jak on i go ranić – powiedział Jeremy smutno – teraz jednak będzie jedynie łatwiej. Przez ostatnie siedem lat marzyłem, by tu wrócić do mamy. Teraz nic mnie już nie łączy z tym miejscem. 

Mężczyźni poszli na piętro i weszli do małego pokoju. Był całkowicie pusty i najwyraźniej nieużywany praz bardzo długi czas. Biurko pokryte było warstwą kurzu, a na półka leżały jedynie stare misie. 

-Nie było tu ich wcześniej – powiedział Jeremy podchodząc do jednego z nich i biorąc w ręce – na dziesiąte urodziny zapakowałem je do pudełek, by na zawsze mogły wylądować na strychu. W końcu nie byłem już dzieckiem, żeby leżały w moim pokoju.

-Zgaduję, że to była jedna z mądrości twojego ojca? - zapytał sarkastycznie Michael.

-Tak... 

-Bardzo często kontaktowałeś się z mamą?

-Systematycznie pisałem listy. Nigdy jednak nie dostałem odpowiedzi. 

-Nigdy w ciągu tych siedmiu lat? Na pewno chciała.

-Wierzę, że chciała – powiedział Jeremy smutno i otworzył szafę, by znaleźć w niej świerze prześcieradło, które zaraz wylądowało na łóżku. Ściągnął spodnie i koszulę, by położyć się.

Michael widząc go, gotowego do snu wsunął się do łóżka i objął go w pasie. 

Mieli rozmawiać, każdy z nich jednak zatopiony był w swoich myślach. Jeremy tęsknił za mamą. Teraz nawet bardziej niż dawniej.





Michael nie mógł zasnąć. Nie wiedział, ile czasu minęło, w pewnej chwili jednak musiał wstać i rozprostować nogi. Podniósł się delikatnie na łokciu i spojrzał na twarz śpiącego Jeremyego. Nigdy nie mógł się nadziwić, jak można tak słodko wyglądać. 

Michael wstał z łóżka i przeszedł się po pokoju. W końcu nie wytrzymał i zapalił małą lampkę przy łóżku i nie wiedząc co zrobić otworzył po cichu jedną z szuflad biurka. Była pusta. Zamknął ją i otworzył kolejną. Leżało tam małe pudełeczko. Po otwarciu go stwierdził, że znajdują się w nim zdjęcia. Zaczął je po kolei przeglądać. Większość z nich była z dzieciństwa Jeremyego. Jedno przedstawiało go małego, może trzyletniego biorącego kąpiel w wannie. Na innym zdjęciu spał w łóżeczku. Inne zdjęcie przedstawiało go rozpakowującego duży prezent pod choinką, na kolejnym wyciągał z tego samego prezentu wielkiego pluszowego misia. Michael rozejrzał się po pokoju. Ten sam pluszak leżał teraz w kącie pokoju na półce, otoczony innymi. 

Ciekawe, czy Jeremy ma gdzieś te zdjęcia. Zastanawiał się Michael. Włożył je z powrotem do pudełka i położył na biurku. Miał zamiar pokazać je jutro rano Jeremyemu. 

Otworzył kolejną szufladę biurka w której znalazł kilka długopisów i gruby notatnik. Z nadzieją, że może są to jakieś rysunki Jeremyego otworzył go. Jego oczom ukazały się strony zapisane jakimś nieznanym mu pismem. Na pewno nie było to pismo Jeremyego, było o wiele za bardzo precyzyjne i pisane jakby dorosłą ręką, nie siedemnastoletniego, czy jeszcze młodszego chłopaka. 

Spojrzał na datę sprzed sześciu lat i podpis z dołu strony Twoja na zawsze, mama. To wszystko mówiło samo za siebie. 

Michael zaczął po kolei czytać. Stronę za stroną. Z każdą chwilą, jego przerażenie wzrastało. Ten notatnik, to pewnego rodzaju pamiętnik, a zawarte w nich notatki, były listami. Tymi samymi listami, na które czekał Jeremy. Czym dłużej je Michael czytał, tym bardziej cieszył się i martwił, że nigdy nie otrzymał ich Jeremy, tym samym nie poznając do końca prawdy tego strasznego domu.

Michael nie mógł tak tutaj zostawić tego notatnika. Zdjęcia musiał pokazać Jeremyemu. Z listów jego matki wyraźnie wynikało, że nigdy ich nie dostał, chociaż bardzo tego chciała. Gdy jednak dowie się, gdzie je znalazł będzie też chciał przeszukać resztę biurka na pewno natykając się na zeszyt. Do tego Michael nie mógł dopuścić. Podniósł się z krzesła uprzednio upewniając się, że nie ma w pokoju innych notatek mamy Jeremyego i schował te znalezione głęboko w walizeczce podróżnej. 

Na palcach poszedł do łóżka i bezszelestnie wsunął się pod kołdrę. Objął Jeremygo i zmęczony swoimi odkryciami zasnął.





Kolejny dzień był przede wszystkim dla Michaela odkrywaniem przeszłości Jeremygo, który bardzo ucieszył się na znalezione fotografie. Po kolei opisywał je i mówił, gdzie i w jakich okolicznościach były wykonane. 





Niestety kolejny dzień przyniósł jedynie smutek. 

Pogrzeb odbył się w małej kapliczce niedaleko której znajdował się też cmentarz. Jeremy wyraźnie odmówił jakiejkolwiek mowy pogrzebowej mówiąc, że nie jest w stanie. Po uroczystości czterech rosłych mężczyzn z pastorem na czele poprowadzili marsz żałobny w głąb cmentarza do wcześniej przygotowanego już grobu. 

Każda z osób otrzymała po jednej białej róży, które następnie znajdowały się w grobie na trumnie. Ostatnie róża, która tam się znalazła była tą Jeremyego. Stał i płakał nad grobem matki przepraszając, że nie było go w ciągu ostatnich lat.

Wszyscy poszli, Jeremy jednak stał nadal ściskając dłoń Michaela i chusteczkę higieniczną w drugiej ręce.

Ludzie z zakładu pogrzebowego zasypali grób i odjechali.

-Mamo – powiedział cicho Jeremy patrząc nadal w ten sam punkt, którym był kamienny nagrobek – proszę, poznaj Michaela. To on jest moją miłością, którą mi zawsze życzyłaś.



Michael na te słowa pochylił lekko, w dół głowę, jakby się kłaniał.

1 komentarz: