poniedziałek, 21 marca 2016

Rome - Rozdział 1

Serdecznie zapraszam do przeczytania mojego pierwszego rozdziału "Rome". Liczę na liczne komentarze zarówno z krytyką jak i pochwałami. Bez tego nie zrobię żadnego postępu ;)



W małej kawiarni nic się nie działo. Jak codziennie zresztą w przedpołudniowych godzinach. Nikt o tej porze dnia nie myślał o przerwie na lunch, a co dopiero o ciepłej szarlotce z bitą śmietaną i kawą. Prawie nikt. Jedynym stałym klientem o tej porze był rosły mężczyzna. Śniada cera wyraźnie mówiła o jego mieszanym pochodzeniu latynoskim, dwudniowy zarost o całej masie obowiązków, a podkrążone oczy o braku snu i wycieńczającej pracy.

Zapisał na dysku w komputerze najnowszy artykuł do gazety, dokładnie w tym samym czasie, jak podeszła do niego młoda kelnerka w wieku około dwudziestu lat. Uśmiechnęła się miło pokazując nienaturalnie białe zęby.

- Coś jeszcze panu podać? - zapytała uprzejmie.

- Nie, dziękuję – odpowiedział mężczyzna – poproszę jedynie o rachunek.

- Dobrze, za chwilkę panu przyniosę – dziewczyna raz jeszcze się uśmiechnęła i oddaliła w strony kasy.

Kawiarnia była naprawdę przytulnym miejscem. Chociaż była mała, bez problemu pomieściłaby około czterdziestu osób. Wygodne fotele zachęcały do pozostania na dłużej i zamówieniu jeszcze jednego napoju, a małe wnęki naokoło sali zapewniały ludziom troszkę prywatności. To dlatego, tak wiele par odnajdowało w tej kawiarni idealne miejsce do randek.

Michael lubił to miejsce z jeszcze kilku powodów. To tutaj wychodził czasem z Ashley na wspólne przerwy w pracy, a grube szyby w oknach doskonale zagłuszały uliczny ruch dolnego Manhattanu. Było to chyba najbliższe, warte uwagi miejsce, do spędzenia chwili wolnego czasu od pracy, które znajdowało się zaledwie dwie ulice stamtąd. 

Spojrzał na ekran komputera. Tapeta przedstawiała plażę z jednego z tych małych miasteczek na wybrzeżu, z południa New Jersey. Patrząc na to zdjęcie zapragnął, żeby czas troszkę przyśpieszył i zaczęły się wakacje.

Potrząsnął delikatnie głową. Nie powinien był się tak tym rozkojarzać. Musi w końcu teraz wrócić do pracy. Spojrzał na nadchodzącą kelnerkę, która zawsze ochoczo obsługiwała jego stolik. Czasem nawet miał wrażenie, że podobał się dziewczynie. Ashley parokrotnie powiedziała mu, żeby zapytał, czy nie umówiłaby się z nim do kina, ale on nie miał na to za bardzo ochoty. Od paru miesięcy się z nikim nie spotykał, gdyż obawiał się, że pracą mógłby zaniedbać osobę z którą chciałby się związać. Także ostatni związek nie można zaliczyć do tych udanych. Ale chyba w końcu musi spróbować? Spojrzał na zbliżającą się w stronę jego stolika kelnerkę. W pamięci spróbował przypomnieć sobie jej imię. Czyżby Lucy?

- Proszę, oto pana rachunek – dziewczyna podsunęła mu małe etui z rachunkiem, na co Michael od razu wsunął kartę kredytową. Spojrzał na mały identyfikator dziewczyny. Dobrze mu się wydawało - Lucy.

- Co robisz dzisiaj wieczorem? - zapytał pod wpływem dziwnego impulsu.

- W zasadzie to nie mam żadnych planów – odpowiedziała szczerze i spojrzała na mężczyznę wyczekująco.

Michael szybko się zreflektował. Wyłączył laptopa i schylił się po torbę, do której schował zamknięty sprzęt. Wyciągnął notes i szybko napisał na pustej kartce nazwę i adres baru na górnym Manhattanie, godzinę spotkania oraz swój numer telefonu. Jednym pociągnięciem ręki wyrwał karteczkę i wręczył dziewczynie

- Jestem Michael Willow – powiedział wyciągając w jej stronę rękę.

- Lucy Monrey – powiedziała dziewczyna i z zakłopotaniem poprawiła koka upiętego ze swoich blond włosów – to ja pójdę do kasy – spojrzała znacząco na wciąż trzymaną w ręku kartę kredytową i oddaliła się.

Michael usiadł wygodnie i oparł głowę o oparcie fotela. Jeszcze raz spojrzał na dziewczynę, która z przejęciem rozmawiała z koleżanką, zapewne z powodu umówionego spotkania. Mężczyzna nigdy nie znosił takiego zachowania u dziewczyn, ale cóż miał teraz zrobić? Podejść i powiedzieć, że jednak nici, gdyż ta zachowuje się jak zakochana nastolatka? Zamiast tego uśmiechnął się do niej, gdy cała roztrzęsiona podbiegła do niego dziewczęcym krokiem.

- Gotowe – powiedziała – życzę miłego dnia.

- Nawzajem i do wieczora – powiedział Michael i uścisnął jej dłoń na pożegnanie, po czym skierował się do wyjścia z kawiarni.

Na dworze buchnęło na niego gorąco. Początek maja tego roku był piękny i gorący, dlatego prawdziwym wybawieniem były klimatyzowane pomieszczenia. Całe szczęścia mężczyzna był jedynie dwie minuty drogi od pracy.





***





Budynek wydawnictwa miesięcznego magazynu, w którym pracował był jednym w tych potężniejszych biurowców Nowego Jorku, gdzie poszczególne piętra zajmowały różne firmy. Samo jego wydawnictwo zajmowało trzy piętra z pięćdziesięciu pięciu.

Michael, po zeszłorocznym awansie dostał swój własny gabinet oraz własnych ludzi, dziennikarzy takich jak on, którzy mieli pisać artykuły do części sportowej miesięcznika. Michael znacznie się różnił od innych szefów poszczególnych działów. Przede wszystkim dostał tą posadę dzięki wielkiemu talentowi, a nie nazwisku ojca, a ponieważ pisanie artykułów sprawia mu ogromną przyjemność, zamiast jedynie zarządzać swoim wydziałem sam też sporo ich pisze.

Siadając za swoim biurkiem spojrzał na stertę pozostawionych materiałów, artykułów, czasopism i gazet. Gotowe artykuły najczęściej napisane były przez pracowników jego działu, a materiały przez nowo zatrudnioną osobę – Garyego. Był dosyć mało doświadczonym, lecz bardzo zdolnym dwudziestoczteroletnim mężczyzną, zafascynowanym sportem. Był zaledwie cztery lata młodszy od Michaela, a już potrafił go nie jednym zaskoczyć. Niestety trzeba jeszcze trochę popracować nad tym młodym talentem, a to zadanie przypadło Michaelowi.

Mężczyzna wziął do ręki jedną z notatek chłopaka i zaczął ją czytać. Była solidnie przygotowana, a przeprowadzony wywiad z wschodzącą gwiazdą Footballu był naprawdę dobry. Trzeba było jedynie zmienić kilka rzeczy i lepiej ubrać w słowa pomysł autora. 

Michael podniósł się z fotela i wyszedł z gabinetu. Całe to piętro budynku zajmowanego przez wydawnictwo było podzielone na mniejsze sekcje zajmujące się poszczególnymi działami. Dalej sekcje te były oddzielone od siebie ścianą, także nie było możliwości zobaczenia, kto, co robi w dziale kultury, czy innych. Na samym tym piętrze było pięć działów – sport, zdrowie, kultura, rozrywka oraz podróże. Wychodząc z windy, widziało się szeroki korytarz i wejścia do czterech obszernych pomieszczeń. W każdym z nich znajdowały się, po jednym, gabinety dyrektorów działów, jak na przykład gabinet Michaela oraz toalety. Po środku, jak w normalnym biurze siedzieli pracownicy poszczególnych działów nad swoimi komputerami, zeszytami, notatnikami i co tam oni jeszcze potrzebowali. Jak też wszyscy w Stanach, każdy miał swoje stałe miejsce pracy obładowane zdjęciami rodziny, przyjaciół i całą masą innych pamiątek.

Michael nigdy nie mógł zrozumieć, po co to wszyscy robią. Naprawdę ktoś nie był w stanie wytrzymać kilku godzin bez zdjęcia ukochanej córeczki? A nawet jeśli musiał na nią zerknąć, to nie mógłby wyciągnąć zdjęcia z telefonu? Naprawdę wszyscy wokół muszą podziwiać, jakie to dziecko jest oraz czy jest podobne do tatusia czy mamusi, czy też nie?

Sam Michael miał na biurku tylko jedno zdjęcie. Przedstawiało ono osobę, z którą jako pierwszą przeprowadził wywiad. Była to kobieta, która wygrała kilka medali w biegach narciarskich i wygrywała je, mimo walki z rakiem. Umarła tydzień po wywiadzie z Michaelem, który był też jej ostatnim wywiadem.

Spojrzał na pracujący zespół ludzi i spróbował odnaleźć dwudziestoczteroletniego mężczyznę

- O, tu jesteś Gary – powiedział widząc chłopaka wracającego do swojego stolika z ledwo co zaparzoną kawą.

- Dzień dobry panu – uśmiechnął się Gary – mogę jakoś pomóc?

- Sprawdziłem twoje notatki. Są naprawdę dobre. Poprawiłem co nieco i myślę, że są gotowe, także mógłbyś je przepisać – powiedział Michael – dobrze by też było, gdybyśmy porozmawiali o nich chwilę, to wytłumaczyłbym ci kilka twoich błędów.

- Dobrze, to już do pana idę – powiedział odkładając kawę i stając przed Michaelem na baczność.

Dla zwykłego obserwatora scena ta, mogła się wydawać z lekka komiczna, ale dla obu mężczyzn miała oznaczać chwilę rozluźnienia w pracy.

- Chodźmy – Michael otworzył przed chłopakiem drzwi puszczając go przodem.

W środku Gary poczekał, aż Michael usiądzie za biurkiem, a dopiero potem usiadł naprzeciwko mężczyzny. Michael dał mu do ręki jego notatki i zaczął szybko tłumaczyć wychwycone błędy. Po każdym błędzie Gary przytakiwał głośno i przyznawał rację przepraszając i obiecując poprawę.

Z Garym była o tyle dobra sytuacja, że gdy ten obiecywał poprawę w błędach natychmiast spełniał dane słowo. Nie trzeba było czekać, aż zacznie się stosować do nowych wskazówek, co bardzo podobało się Michaelowi. Z innymi różnie to wyglądało.

- Mam też dla ciebie, Gary, niespodziankę – powiedział Michael siadając głębiej w fotelu, rozciągając mięśnie rąk po omówieniu notatek do artykułu – Rozmawiałem wczoraj z szefem wydawnictwa. Prosił on mnie o wybranie odpowiedniej osoby do przeprowadzenia wywiadu z Molly Lack, więc jeśli tylko zechcesz, lecisz za trzy tygodnie w środę do Lizbony.

- U wow – powiedział wyraźnie zaskoczony chłopak – zawsze marzyłem o podróży do Europy, ale nigdy nie było mnie stać, a teraz... Portugalia. Chyba nie może być lepiej – ostatnie zdanie powiedział z wyraźnie rozmarzonym głosem.

- Chyba nie muszę wspominać, że wszystkie koszty pokrywa wydawnictwo, więc o nic nie musisz się martwić.

- Rozumiem. A na jak długo tam lecę?

- Do niedzieli. Będziesz miał nocny lot, także wylądujesz w czwartek rano, w piątek masz umówione spotkanie, obiad z Molly, w niedzielę po południu wylatujesz i jesteś w JFK* tego samego dnia wieczorem. Decydujesz się?

- Oczywiście. Nadal w to nie wierzę, ale tak – na kilometr widać było radość na twarzy Garego. 

- W takim razie powiem szefowi, na kogo się zdecydowałem.

- Dziękuję, dziękuję bardzo – powiedział radośnie Gary – miłego dnia życzę.

Drzwi zamknęły się, jak tylko Gary wyszedł z gabinetu, a Michael został sam wśród całej reszty rzeczy do sprawdzenia, czy też napisania.

Tego dnia praca szła mu wyjątkowo opornie. Zupełnie nie mógł się skupić z powodu zbliżającej się randki, oraz obiecanego spotkanie z przyjaciółką. Jeśli nie odwiedzi Ashley, ta nie da mu żyć do końca jego dni, więc nie może jej zawieść.





***





Czas w pracy mijał zawsze Michaelowi bardzo wolno. O wiele za wolno, także, gdy tylko wybiła piętnasta trzydzieści od razu poderwał się z miejsca i zaczął pakować swoje rzeczy. Gdy był już gotowy raz jeszcze omiótł wzrokiem biurko, by sprawdzić, czy niczego nie zapomniał, a gdy był pewny, że nie, ruszył do wyjścia. 

Dział sportu owiany był pustkami. Wszyscy pracowali od dziewiątej do piętnastej, jedynie on, jako kierownik musiał zostawać aż do piętnastej trzydzieści. Nie narzekał jednak, gdyż robili tak wszyscy kierownicy, bowiem ich zadaniem było dokładne sprawdzenie, czy nikt nie pozostał oraz następnie pozamykanie pomieszczeń. W zamian za te dodatkowe pół godziny miał kilka stówek więcej w kieszeni.

Skierował się w stronę windy, gdzie stała kierowniczka z działu o zdrowiu. Była to kobieta po pięćdziesiątce, która zdecydowanie nie wiedziała co to styl, ani jak się ubierać, do jej sylwetki, która zostawiała wiele do życzenia. Źle dopasowane sukienki jedynie mocniej uwydatniały jej krągłości. 

- Dzień dobry Michaelu – powiedziała doniosłym głosem spoglądając na niego spod grubych szkieł okularów, a do nozdrzy mężczyzny doszła woń słodkich i bardzo silnych perfum kobiety – Będziesz się dzisiaj widział z Ashley? Pozdrów ją ode mnie. Na pewno musi być jej ciężko. Dobrze, że już niedługo wróci, prawda? To już chyba będzie za kilka tygodni?

- Tak, jaszcze kilka tygodni. W porównaniu z długością całego urlopu te ostatnie tygodnie, to naprawdę nic – powiedział Michael – i ruszył w stronę windy, która dopiero co się otworzyła. Straszydło z działu obok ruszyło za nim i nacisnęło guzik odpowiadający parterowi. 

Winda się zamknęła, a w jej wnętrzu zapanowała niezręczna cisza. Michael w duchu odliczał w dół mijane piętra. Jego nos ledwo dawał sobie radę w małym pomieszczeniu z taką silną wonią perfum o lawendowym zapachu. Z ulgą odetchnął, gdy winda zatrzymała się na najniższym piętrze i kobieta z niej wyszła. 

Michael nacisną guzik windy, by ta zjechała na podziemny parking. Tym razem poszło szybciej i już po kilku sekundach był na dole. 

Awans miał jeszcze jeden duży plus – dawał mężczyźnie możliwość parkowania w parkingu podziemnym, co więcej w wyznaczonym z góry miejscu, więc zawsze miał zapewnione miejsce parkingowe i to tylko dla siebie. Raźnym krokiem podszedł do swojego nowego, srebrnego mercedesa, przekręcił kluczyki w stacyjce i... Nic. Zupełnie nic. Silnik odmówił posłuszeństwa. Spróbował jeszcze raz, ale i tym razem to nie poskutkowało. 

- Do trzech razy sztuka – mruknął pod nosem i raz jeszcze spróbował.

Tym razem samochód odpalił. Była to już kolejna tego typu sytuacja. Wcześniej jednak myślał, że to przez przypadek. Jednak tym razem zapaliła mu się w głowie czerwona lampka.





***





Wyjechał z parkingu i ruszył w stronę Queens, gdzie w pobliskim szpitalu leżała połamana Ashley. W szpitalu była już ponad miesiąc i jak zauważyło straszydło, za około trzy tygodnie miała wychodzić. Jego przyjaciółka miała mały wypadek. Rozpędzone auto potrąciło ją na przejściu dla pieszych późną nocą, po wyjściu z klubu. W całej sytuacji nie było nawet krzty jej winy. Miła zielone światło, szła przyjściem, aż nagle tamten wyjechał z pobliskiej uliczki i ją potrącił. Był to młody, osiemnastoletni chłopak z 2,1 promilami alkoholu we krwi. Ashley miała naprawdę dużo szczęścia, że skończyło się jedynie na złamaniu nogi w czterech miejscach, skręceniu ręki oraz wstrząsie mózgu. 

Dzisiaj, według obietnicy, miał ją odwiedzić Michael. 

- Cześć połamańcu – powiedział wesoło mężczyzna wchodząc po sali.

- Hej Mexicano - odpowiedziała rudowłosa kobieta.

Michael podszedł do niej, pocałował ją w policzek i podał jej dużą czekoladę

- Jak główka? - zapytał przyjaciółki.

- Pracuje dwadzieścia cztery godziny na dobę, w porównaniu do twojej – odpowiedziała przedrzeźniając się.

- Powinnaś odpoczywać, a nie zajmować się pracą. Przecież jesteś na urlopie zdrowotnym

- Gdybym tylko mogła, na pewno bym tak zrobiła. Mam dosyć zamartwiania się, czy zachowam pracę, czy dostanę odszkodowanie, czy wydawnictwo wypłaci mi pełną pensję z urlopu zdrowotnego oraz co ten palant Cedric znowu wymyśli – powiedziała wzburzona

- Spokojnie – powiedział zatroskany o przyjaciółkę Michael– ale jesteś dzisiaj poddenerwowana. Co się stało?

- Nie chcę o tym myśleć... Ale z drugiej strony muszę się komuś wygadać, inaczej będzie mi to siedzieć w głowie do końca mojego życia – przerwała i popatrzyła w sufit. W ostatnim czasie wyglądała dużo lepiej niż sprzed miesiąca. Zielone oczy nabrały radosnych iskierek, na policzkach pojawiły się rumieńce, a włosy nabrały dawnego połysku. Było z nią o wiele lepiej – był tu dzisiaj Cedric.

- Co? Co on znowu od ciebie chciał? - zapytał oburzony Michael – raczej nie przyszedł życzyć ci powrotu do zdrowia. Szmaciarz jeden.

- Nic z tych rzeczy. Wręcz przeciwnie – powiedziała smutno.

- Przynajmniej smoczydło kazało cię pozdrowić. Poświęciłem swój własny nos, do usłyszenia tych słów – skrzywił się na samo wspomnienie woni perfum unoszących się w windzie.

- Oj ty mój biedaczku – Ashley pogładziła go po policzku – dziękuję za twoje poświęcenie.

- A jeśli chodzi o Cedrica... Po co on tu przyszedł?

- Żeby mi przypomnieć, że zalegam u niego z ostatnim artykułem i mam tydzień na dostarczenie go do niego.

- Co to za artykuł? - zapytał zaciekawiony.

- Z miesiąc temu była ankieta o dziesięciu najlepszych klubach Nowego Jorku. Moim zadaniem było sprawdzenie ich wszystkich – napisanie artykułu o nich, przeprowadzenie wywiadów z właścicielami, pracownikami oraz klientami oraz napisanie artykułu, naprawdę dużego, o każdym z klubów z osobna.

- I on chce, żebyś z takim stanie chodziła od klubu do klubu i przeprowadzała wywiady? - w jego głosie słychać było oburzenie.

- Dokładnie to poszła do ostatniego, bo tylko tyle mi zostało. Tamtej nocy, gdy miałam wypadek, wracałam z dziewiątego. Szczerze myślałam, że po tym, co się stało i kiedy ewidentnie widać, że nie mogę, ktoś inny skończy za mnie artykuł, ale najwyraźniej się pomyliłam.

- To jest aż tak duży problem dla kogoś z twojego działu, by poświęcić wieczór i zrobić jeden głupi wywiad?

- Najwyraźniej... Powiedział, że od miesiąca czeka na końcówkę artykułu, który ma zostać wydany w przyszły miesiąc oraz że mam ruszyć cztery litery i do poniedziałku mu to dostarczyć, bo inaczej mnie wywali z pracy.

- Jaki łaskawy, dał ci czas do poniedziałku, kiedy to w piątek jest ostateczny termin oddania artykułów.

- Pewnie ty to masz już za sobą – powiedziała.

- Owszem. Oddałem swoje dwa dni temu. Lepiej dmuchać na zimne. Nigdy nie wiadomo, co szefowi odbije – roześmiał się na myśl o swojej wrodzonej obowiązkowości.

- A ja mam problem.

- Nie ty, tylko ten debil Cedric. I naprawdę nikt inny nie może za ciebie przeprowadzić wywiadu? - zapytał zdruzgotany.

- Pewnie, że mogą, ale nie chcą – powiedziała wzruszając ramionami.

- Zawsze wiedziałem, że masz ciężki charakter, ale żeby aż tak cię nie znosić, by ci nie pomóc w potrzebie?– zapytał przekornie przyjaciółki. Oboje wiedzieli, że to nie była prawda.

- Głupek – uderzyła go ledwo wygojoną ręką w przedramię.

- To o co chodzi? - spojrzał na nią pytająco.

- O to, że dziewczyny powiedziały, że w życiu nie pójdą do klubu gejowskiego, a chłopcy, że nie są gejami, żeby chodzić do takich miejsc, nawet jeśli miałoby to być jedynie dla wywiadu.

- Aha... 

- Mógłbyś już zamknąć usta, bo wyglądasz jak idiota – powiedziała dziewczyna.

- Jak się nazywa ten klub? - zapytał.

- „Black Archangel” 

- Hm... - Michael wiele słyszał o tym klubie. Kiedyś nawet zastanawiał się, czy by się tam nie wybrać, wiedział jednak, dla kogo głównie przeznaczony jest ten klub. Obawiał się, że ktoś mógłby czegoś od niego oczekiwać – zasługujesz na pomoc? - zapytał. Wywiad mógłby być dobrym argumentem, żeby się tam wybrać.

- Naprawdę byś to dla mnie zrobił? - Zielone źrenice Ashley rozszerzyły się na boki przybierając istnie koci wygląd. Michael pokiwał głową w odpowiedzi na postawione pytanie – dziękuję, dziękuję, dziękuję – przyjaciółka rzuciła mu się na szyję podduszając go tym lekko.

- Nie ma sprawy – powiedział, gdy oswobodził się z jej objęć. Rozmasował obolałe gardło – tylko pamiętaj – stawiasz mi szarlotkę przez miesiąc licząc od twojego powrotu do pracy.

- Jak zrobisz wystarczająco dobry wywiad, żeby mnie nie wywalili, to będzie mnie stać na te czterdzieści baksów na twoją szarlotkę – powiedziała uradowana – a propos szarlotki, nie smutno ci chodzić do Cream Puff Coffee samemu? 

- Ależ Ashley, ja nigdy tam nie jestem sam. Ostatnio dotrzymuje mi towarzystwa Lucy – poruszył znacząco brew.

- Lucy, ta kelnerka? - zapytała, wcale nie będąc zaskoczoną, dziewczyna – Wiedziałam – klasnęła w ręce – zawsze wiedziałam, że jej się podobasz, i to chyba wzajemnie – spojrzała mu w oczy

- Gdyby tak nie było, wcale nie zaprosiłbym jej dzisiaj na kolację do tej Włoskiej restauracji niedaleko Central Parku – Nie była to do końca prawda. Nie podobała mu się aż tak dziewczyna, choć nie jeden mężczyzna oddał by krocie mogąc z nią być. Lucy była naprawdę ładna, tylko nie w jego typie. Mężczyzna miał tylko nadzieję, że przyjaciółka nie domyśli się prawdy.

- I jak to wyglądało? Kurczę, musisz mi wszystko opowiedzieć ze szczegółami, jak ją zaprosiłeś, co powiedziała. I najważniejsze – musisz założyć czarną koszulę. W nich najlepiej wyglądasz. I zadzwoń do mnie jak tylko skończy się kolacja. Albo nie. Nie wiadomo, co będzie po niej - puściła mu oczko – przed wyjściem posprzątaj w apartamencie, nigdy nie wiadomo jak się potoczą sprawy.

Dziewczyny nie dało się uspokoić. Mówiła jak najęta, a Michael jedynie przytakiwał jej sumiennie i udawał, że słuchał, chociaż tak naprawdę odpłynął już daleko z myślami.

- Ashley – powiedział w końcu – nie zapomnę o niczym, ale naprawdę muszę już pójść, jak mam jeszcze posprzątać w mieszkaniu.

- Och tak, oczywiście – powiedziała – tylko pamiętaj żebyś do mnie zadzwonił. Umówię cię też z właścicielem klubu na piątek wieczorem. Myślę, że będzie się wtedy najwięcej dziać, więc będziesz miał co opisywać – uśmiechnęła się i pocałowała Michaela w policzek na pożegnanie – Pa.

- Pa – odpowiedział mężczyzna i opuścił salę.





***





Apartament błyszczał, kiedy Michael zapinał guziki czarnej koszuli. Zrobił wszystko tak, jak poradziła mu przyjaciółka. Nawet przygotowane kieliszki leżały na blacie w kuchni. W końcu nigdy nie wiadomo, jak potoczy się dzisiejsza randka.

Spojrzał jeszcze raz w lustro i poprawił swoje czarne włosy. Naprawdę dobrze się prezentował. Był gotowy.





*****


*John F. Kennedy – międzynarodowe lotnisko znajdujące się w dzielnicy Queens w Nowym Jorku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz