poniedziałek, 6 czerwca 2016

Rome - Rozdział 10

Zapraszam.


Mieszkanie spowiane było półmrokiem. Słońce delikatnie próbowało wydostać się zza pobliskiego wieżowca, by swoimi promieniami dosięgnąć twarzy Michaela. Panowała cisza. Jedynie w sypialni dało się słyszeć spokojne oddechy dwóch mężczyzn. Jeremy spał na brzuchu do pasa przekryty kołdrą. Obok niego, leżał na boku, odwrócony w stronę drugiego mężczyzny i okna Michael. Słońce od parunastu minut ogrzewało jego prawą, którą trzymał na plecach Jeremyego. Powoli ją przesuwał, by zbadać dokładnie opuszkami palców blizny. Sama jego dłoń dość wyraziście kontrastowała z przeraźliwie jasną karnacją Jeremyego.

Michael zamknął oczy, by raz jeszcze odtworzyć minioną noc. Wszystko po kolei, razem z jego drobnymi potknięciami, razem z Jeremym doprowadzonym przez niego do orgazmu, do własnego, błogiego uniesienia spełnienia.

Jeremy z całą pewnością nieraz miał lepszy seks, chociaż zapewniał parokrotnie przed zaśnięciem, że było idealnie. Michael naprawdę oczekiwał na krytykę. Chciał się poprawić. Już teraz wiedział, że Jeremy uwielbiał, gdy całowało się go w szyję, więc zamierzał robić mu to jeszcze częściej.

Otworzył oczy czując na twarzy rozgrzewające promienie słońca. Mrużąc lekko oczy spróbował się przyzwyczaić do nadmiaru światła. Odwrócił się delikatnie by odczytać godzinę na budziku stojącym samotnie na małym stoliku nocnym. Było parę minut przed szóstą. 

Nagle Jeremy poruszył się. Podniósł się na łokciach i spojrzał na Michaela spod przymkniętych powiek. Michaelowi kolor jego tęczówek przypominał jasne, bezchmurne niebo w idealny letni poranek. Były takie czyste w swoim kolorze.

- Hej... – powiedział przewracając się na plecy. Ręka Michaela wylądowała na klatce piersiowej mężczyzny. 

- Dzień dobry, śpiochu– powiedział Michael dotykając delikatnie brzegów jego blizny i pocałował go w czoło – jak się spało?

- Idealnie – powiedział głaszcząc go po policzku – na którą masz do pracy?

- Na dziewiątą, więc mam jeszcze trochę czasu. Chociaż zapewne uznasz, że wychodzę mocno przed czasem, skoro przyzwyczajony jesteś do metra.

- No tak, korki. To o której wychodzisz?

- O ósmej, więc mam jeszcze dwie godzinki na przygotowanie dla ciebie śniadania. A tak swoją drogą, kiedy zaczynasz wakacje?

- W środę mam ostatni dzień. Pewnie też podadzą wtedy wyniki egzaminu do którego się tak przygotowywałem.

- Jestem przekonany, że zdałeś na A z plusem.

- Chciałbym też być tego taki pewien – roześmiał się.

Zapadła cisza. Jedna z tych miłych i przyjemnych, kiedy to myśli się o osobie obok. 

- Pójdę zrobić śniadanie – powiedział Michael i wstał z łóżka.

Oczom Jeremyego ukazała się idealna sylwetka mężczyzny. Dobrze zbudowane ciało, umięśnione ręce i nogi a także słabo widoczny w nocy tatuaż na prawej łopatce przypominający ślad jaki pozostawiają po sobie... koty? Innym tatuażem Michaela był jakiś ptak na prawym ramieniu.

- Micheal... - powiedział przeciągle Jeremy.

- Tak?

- Czy te twoje tatuaże mają jakieś ukryte symbole?

- Owszem. Na łopatce mam ślad niedźwiedzia grizzly, który jest symbolem Kalifornii w której parę lat mieszkałem i pokochałem. Ten tutaj ptaszek – wskazał na ramię – to przedrzeźniacz północny. Ptak, który jest jednym z symboli Florydy. Dla mnie oznacza też niewinność o jakiej pisała Harper Lee w swojej książce "Zabić drozda". Swoją drogą to właśnie na Florydzie ją przeczytałem po raz pierwszy.1

Michael otworzył szafę i wyciągnął z niej czystą bieliznę i spodnie od marynarki. Wprawdzie samej marynarki nie musiał nosić, ale dress code wymagał od niego koszuli i krawatu. Oprócz tego wyciągnął stare, znoszone spodenki.

Komplet ubrań do pracy położył na łóżku, by go nie wybrudzić przygotowując śniadanie. Z kolei na chwilę obecną założył te stare spodenki. Wychodząc spojrzał na zaspanego jeszcze Jeremyego.

- Napijesz się może czegoś? Kawy? Herbaty?

- Poproszę kawy – powiedział Jeremy.

Michael wyszedł do kuchni i włączył ekspres do kawy. Z szafki wyciągnął dwie filiżanki i położył je na blacie. Szybko zaczął chodzić po kuchni wyciągając coraz to nowe składniki do przyrządzenia gofrów. Kupił ostatnio ulubiony truskawkowy dżem, który uwielbiał kłaść na kanapki, do naleśników czy właśnie do gofrów. Miał nadzieję, że Jeremy też go polubi.

Kątem oka zobaczył Jeremyego z samej bieliźnie rozglądającego się za spodniami. Leżały jeszcze w salonie niedaleko baru. Schylił się po nie i zaczął zakładać o mało nie tracąc przy tym równowagi. Michael widząc to roześmiał się.

- Pomóc ci?

- Dam radę – powiedział lekko wesołym głosem Jeremy, siadając na podłodze i zakładając spodnie. Nadal był zmęczony.

- Po takiej nocy, wszystko jest możliwe... - powiedział Michael. W tej samej chwili przypomniał sobie, że wciąż nie był przekonany, co do udania tej nocy. Według niego było idealnie, ale nie on był tutaj ekspertem. Odwrócił się w stronę blatu i włączył gofrownicę. Ciasto było już gotowe do wylania.

To nagłe przygnębienie Michaela, nie uległo uwadze Jeremyemu. Podszedł, już ubrany, do kuchni i posłodził jedną z gotowych już kaw. Napił się łyka.

- Pyszna kawa. Mógłbym ją pić codziennie.

- Nic nie stoi na przeszkodzie – powiedział Michael.

- I codziennie mógłbyś mnie kłaść do łóżka w taki sam sposób jak wczoraj? - zapytał.

- Nie znudziłoby ci się?

- Z tobą? Nigdy.

- Tylko wtedy nie mogłoby być lepiej, no bo pewnie było fatalnie...

- Kurde, Michael – Jeremy oderwał Michaela od przyrządzania śniadania stając pomiędzy nim a gofrownicą – nie sądziłem, że jesteś takim pesymistą i starym zrzędą.

- Nie jestem znowu taki stary. Tylko pięć lat... - nie dokończył. Zamiast tego wrócił do gnębiącego go tematu - Ten mój brak doświadczenia...

- Michael, byłeś cudowny. A wierz mi, wiem coś o tym, więc przestań mi tu narzekać i rozchmurz się.

Michael zamiast odpowiedzieć pocałował Jeremyego. Pocałunek ten mógłby trwać i godzinami, gdyby nie zapach spalenizny, który zaczął się rozchodzić po całym apartamencie. Michael oderwał się od Jeremyego.

- Cholera. Moje gofry. Szlag by to... Pierwszy raz przypaliłem gofry. I to przez ciebie – zaczął biegać po kuchni, by wyrzucić spalone gofry, włączyć okap i zalać kolejne – teraz mnie nie rozpraszaj. Musimy w końcu coś zjeść.

Jeremy miał na końcu języka to, że gdyby nie ten pocałunek, nic by się nie stało. Nie powiedział tego jednak głośno. Za bardzo uwielbiał to, jak Michael go całował i wzniecał w nim skrywany przed ludźmi ogień. Postawił kawę na barze rozdzielającym kuchnię od salonu i podszedł do akwarium. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w akwarium wspominając żart Sama, że Michael nazywa swoje rybki i do nich mówi. Śmiesznie musiałoby to wyglądać. W końcu usiadł na hokerze i z zainteresowaniem wpatrywał się w zabieganego Michaela. Nie chciał mu przeszkadzać.

Na blacie baru, tuż obok Jeremyego kawy wylądował dżem truskawkowy, dwa talerzyki, bita śmietana, cukier puder, syrop klonowy i pierwsze dwa gofry.

- Częstuj się – powiedział Michael samemu kładąc jednego z gofrów na talerzyku i pokrywając go grubą warstwą dżemu. 

Jeremy ochoczo nałożył sobie gofra i polał go bitą śmietaną. Nie był wcale zdziwiony wyśmienitym smakiem śniadania. Sobotnie naleśniki były równie dobre. 

Na blacie wylądowało jeszcze kilka gofrów, aż ich ilość usatysfakcjonowała Michaela. Dopiero potem usiadł obok Jeremyego.

- O której zaczynasz zajęcia? - zapytał

- O jedenastej. Pewnie wcześniej jeszcze pojadę do domu przebrać się i zabrać gitarę.

- Już masz prawie wakacje. Będziecie w ogóle mieć te zajęcia?

- Nawet jeśli sam przyjdę, to będą. No i mam indywidualny śpiew.

- Akurat tych zajęć to moim zdaniem nie potrzebujesz. Śpiewasz idealnie.

- To bardziej chodzi o rozwój umiejętności. Człowiek uczy się i rozwija przez całe życie. Nigdy więc nie będę idealnie śpiewał.

- E tam... Ale – powiedział nagle Michael wstając od baru – mamy jeszcze godzinkę, a ja muszę wziąć prysznic. Nie obrazisz się, jak cię na chwilę zostawię?

- Nie no jasne, że nie. Idź, idź. A ja w tym czasie posprzątam po śniadaniu. Naczynia włożyć do zmywarki?

- Nie musisz tego robić. Sam mogę... 

- Nie muszę, ale chcę – przerwał mu Jeremy - A Śniadanie było pyszne – powiedział Jeremy i przyciągnął jeszcze na krótko do siebie Micheala, by go pocałować.

Michael wyszedł do łazienki, a Jeremy wstał z hokera by zacząć sprzątać brudne naczynia do zmywarki i wkładać otwarte produkty do gofrów do lodówki i szafek. Gdy skończył poszedł do sypialni po swoją koszulkę, która gdzieś tam leżała od wczorajszego wieczora. 

Jeremy wziął ją do ręki i usiadł na łóżku. Nigdy nie powiedziałby tego na głos, ale bardzo by chciał zostać u Michaela. Cieszył się jednak z tego, jak wyglądał dzisiejszy poranek. Był zupełnie normalny. Nawet Michael zachowywał się zupełnie normalnie, nie licząc tego małego zwątpienia. Jeremy zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno dobrze zrobił dając zeszłej nocy Michaelowi wolną rękę. Może wolałby on najpierw się tego w jakiś sposób nauczyć?

Teraz jednak było już za późno. Stało się, co się stało i teraz Jeremy musiał jedynie podbudować Michaela samoocenę na nieco wyższą.

- Pewnie po seksie z jakąś kobietą nie zastanawiałby się, czy był dobry w łóżku – powiedział sam do siebie Jeremy – jeśli tak było, choć wątpię, sądząc po jego charakterze, to było to tylko za pierwszym razem...

Kobiety... Ile ich miał Michael? Zastanawiał się Jeremy. Nie chodziło mu tutaj o jakąś zazdrość. To była czysta ciekawość.

Co by się jednak nie działo Michael zachowywał się zupełnie normalnie. Nie uciekł w nocy spać do salonu, nie unikał Jeremyego. Co więcej pocałował go. Znaczyć to musi tyle, że nie robi sobie aż takich wyrzutów z minioną nocą.

Michael nagle stanął w drzwiach sypialni owinięty samym ręcznikiem. Jeremy na jego widok poczuł, że cała krew spływa mu w dół i gromadzi się...

Nie myśl o tym! Skarcił się w głowie Jeremy. 

- Zapomniałem ubrań – powiedział Michael uśmiechając się do niego. Podszedł do łóżka podniósł je i wrócił do łazienki. Nie zamknął jednak drzwi.

Do uszu Jeremyego doszedł szelest zakładanych spodni, a potem koszuli. Nagle Michael stanął na korytarzu przodem zwrócony w stronę sypialni tak, że widział Jeremyego. W rękach trzymał krawat, który luźno zawiązywał na postawionym kołnierzyku.

Głowa Michaela pełna była jednego pytania zadawanego na steki różnych sposobów. Było to jedno z pierwszych pytań, które chciał zadać Jeremyemu. Jedyną barierą stojącą mu na przeszkodzie było to, że nie wiedział którą opcję wybrać.

Zobaczył na sobie pytające spojrzenie Jeremyego.

- Jest taka jedna, drobna, mała rzecz – powiedział – takie pytanie, które mnie nurtuje... Codziennie rano. 

- Jakie pytanie? - zapytał wyraźnie zainteresowany Jeremy.

- Hm... Może zacznę troszkę naokoło... Jaki jest twój typ mężczyzny?

- Lubię brunetów.

- A co jeśli chodzi o zarost?

- Nie mów, że codziennie rano zastanawiasz się, czy powinieneś się ogolić – Jeremy wybuchnął śmiechem.

- Nie było pytania – powiedział Michael i zniknął w łazience.

Jeremy zmartwiony poszedł do niego.

- Przepraszam – powiedział – ale to naprawdę śmiesznie brzmiało. 

Michael wziął do ręki piankę do golenia i nałożył sobie na dłonie.Widząc to Jeremy szybkim ruchem złapał go za nadgarstki. 

- Wolę z – szepnął i puścił Michaela, który stanął oniemiały – będę się już zbierał – powiedział głośniej.

- Rozumiem – Michael szybko umył ręce z pianki – naprawdę chcesz już iść? 

- I tak zaraz wychodzisz – powiedział. Dzisiaj kończę zajęcia dosyć późno, bo około szesnastej. Będziesz już może po pracy?

- A chciałbyś może wyjść na przykład do baru na piwo? Gdzieś w tej okolicy, żeby już nie jeździć po mieście.

- Jasne. Z przyjemnością.

- To zadzwonię o szesnastej. Może nawet wyrobiłbym się, żeby cię złapać od razu po zajęciach? Zobaczę jeszcze.

Michael pochylił się nad umywalką, by umyć twarz. Gdy zakręcił wodę i wytarł oczy ręcznikiem, Jeremyego nie było już w łazience. Wychodząc z łazienki Michael w duchu prosił, by Jeremy jeszcze był w apartamencie, niestety nie było go. Wyszedł.





***





Michael sprawdził kalendarz zaraz po wejściu do gabinetu. Przede wszystkim chciał wiedzieć jakie Gary ma wrażenia po Lizbonie. Mijając go w korytarzu poprosił, by zajrzał do niego przed jego przerwą na lunch. Zwykle przerwę tą miał o określonej porze wtedy, kiedy Ashley, a ponieważ dziewczynie skończył się urlop zdrowotny i powróciła do pracy mogliby znowu wspólnie jeść lunche. Tylko na pewno nie w stałej kawiarni. A przynajmniej przez najbliższe tygodnie, kiedy to Lucy myśli, że Michael jest w Europie.

Zgodnie z prośbą, pół godziny przed tym, jak Michael zwykle robił sobie przerwę na lunch, usłyszał pukanie do drzwi.

- Proszę – powiedział. Nie zdziwił się widząc Garyego ze swoim notebookiem – Proszę, usiądź – wskazał miejsce naprzeciwko niego – chcesz ciastko?

- Nie, dziękuję – powiedział Gary siadając przy biurku.

- A jednak nalegam z ciastkiem. Inaczej sam pewnie zjem nie chcąc, by się zmarnowało i nawet siłownia mi nie pomoże – Gary się roześmiał.

- No może się skuszę – wziął z talerzyka ciasteczko i ugryzł je – w każdym razie wróciłam wczoraj z Lizbony. Przede wszystkim jeszcze raz dziękuję, za tą możliwość. Może nie byłem tam długo, ale jednak... Zacząłem już opracowywać artykuł. Powinien być gotowy za kilka dni. Tutaj mam wstęp – powiedział pokazując ciągły tekst na komputerze – tutaj mam notatki i dokładny plan artykułu, które zrobiłem w samolocie – przełączył szybko pliki pokazując Michaelowi inny plik – a tutaj nagranie głosowe – na blacie wylądował dyktafon – zdjęcia już zostały wgrane na chmurę działu, więc nie powinny się w żaden sposób zawieruszyć.

- Idealnie – powiedział Michael – jeśli pozwolisz, to chciałbym odsłuchać wywiadu i przejrzeć te notatki. Mógłbyś mi je wysłać na pocztę? 

- Oczywiście – powiedział Gary i pochylił się nad komputerem klikając coś szybko – już – powiedział.

Michael odświeżył stronę poczty na której pojawiła się nowa nieodebrana wiadomość od mężczyzny.

- Już mam. Tak więc jak mówiłem rzucę na to okiem i dam ci znać czy musisz jeszcze coś w nich uwzględnić. Następnie sprawdzę jeszcze ten artykuł, chociaż myślę, że nie będzie czego tam sprawdzać i wszystko będzie bardzo dobrze.

- Dziękuję, za tak wysoką opinię o mojej pracy.

- Tylko jakiś palant taki jak Cedric nie wystawiłby ci takiej.

Gary aż zakrztusił się ostatnim kęsem ciastka na wzmiankę o Cedricu.

- Zastanawiałem się nad pójściem do sekcji z rozrywki. Teraz z biegiem czasu cieszę się, że tam nie trafiłam. To zapewne tragedia pracować z nim.

- Żebyś wiedział – powiedział Michael – Ashley powtarza mi to codziennie.

- A jak się ona czuje? Słyszałem, że jest dzisiaj pierwszy dzień w pracy.

- Tak, wyszła w czwartek ze szpitala. Tyle spokoju teraz... Nie muszę tam jeździć na każde jej zawołanie. Ale wróćmy lepiej do pracy. Chcę ci jeszcze sprawdzić te notatki do piętnastej.

- Naturalnie – Gary podniósł się z fotela – Jeszcze raz dziękuję, za daną mi szansę. Bardzo to doceniam.

- Tak jak ja doceniam twoje zaangażowanie w pracę. Takich ludzi szanuję. 

Gary podszedł do drzwi i już miał chwycić za klamkę, kiedy te otworzyły się z rozmachem o mało nie uderzając mężczyzny.

- O... Widzę, że jakaś narada wojenna się właśnie skończyła. Czyli przyszłam w idealnym momencie – do gabinetu wszedł nie kto inny jak Ashley. Michael poruszył nerwowo palcami po blacie biurka. Nie znosił, gdy przyjaciółka wchodziła bez pukania do jego gabinetu – i mamy nawet bębny wojenne – roześmiała się.

- To ja już pójdę – Gary minął w drzwiach Ashley i zamknął za sobą drzwi.

- Ty popaprańcu – powiedziała i usiadła na biurku.

- Zwykłe cześć by wystarczyło – powiedział Michael i usiadł zrezygnowany na fotelu.

- Nie mówię "cześć" do osób, z którymi próbuję się skontaktować trzy dni, które nie odbierają telefonów i jeszcze nie oddzwaniają. 

- Miałem ważne sprawy na głowie – powiedział Michael. Sam nie był pewny, czy chce się spowiadać ze wszystkiego Ashley.

- Czekaj, czekaj... Wróćmy może do czwartku. Wtedy, po imprezie. Nic nie wiem. Co się wydarzyło po tym jak sobie poszłam?

- A co się miało stać? Chwilę porozmawialiśmy, wyjaśniliśmy sobie kilka spraw i Jeremy poszedł do domu.

- Coś tu ukrywasz a ja muszę wiedzieć co – Ashley przyjrzała się badawczo jego oczom. Zawsze widziała, gdy kłamał – powiedz mi... Całowaliście się? - zapytała. Michael uparcie milczał. Samo to było wystarczająco dużym potwierdzeniem – Wiedziałam. Wiedziałam! I jak było? Bardzo różni sie całowanie facetów od kobiet?

- Pocałuj jakąś kobietę, to będziesz wiedziała – Michael puścił jej oczko.

- Mexicano... Nie spodziewałabym się po tobie takiej odpowiedzi... - powiedziała – ale mniejsza o to. I co dalej? Zabrałeś go na jakąś randkę? No pewnie że tak – odpowiedziała sama sobie na postawione pytanie – pewnie dlatego nie odbierałeś telefonów. Tylko cały weekend?

- Dobra wygrałaś – powiedział zrezygnowany. Miał dosyć jej pytań. Wolał już powiedzieć wszystko i mieć spokój – Pojechaliśmy do Margate do mojej babci.

- Ale romantyczne miejsce... - w jej głosie dało się słyszeć ironię.

- Miałem pretekst, żeby go gdzieś zabrać. I tak musiałem naprawić zamek w drzwiach do łazienki. W każdym razie pojechaliśmy tam w weekend, poszliśmy do kasyna pograć w karty, byliśmy w muzeum i na plaży i ogóle nie było fajnie.

- I co potem? Bo chyba nie wróciliście ot tak do Nowego Jorku i nie pożegnaliście się? No i na tej plaży mieliście jakiś romantyczny spacer o zachodzie słońca?

Michael przewrócił oczami na wybujałą fantazję przyjaciółki. A może raczej on nie miał fantazji i mógł to Jeremyemu zaproponować?

- Co by się tam nie działo, Jeremy został u mnie wczoraj na noc.

- Zrobiliście to? - zapytała – Tak! Na pewno. I jak było? Albo nie, chodźmy do naszej kawiarni i wtedy mi wszystko opowiesz ze szczegółami.

- Chyba śnisz – mruknął Michael – i pójście do kawiarni w najbliższych tygodniach też odpada.

- A to czemu? - zapytała Ashley.

- Nie wiem... Może mają remont?

- Przechodziłam dzisiaj tamtędy i nie mają żadnego remontu. Co się dzieje?

Wystarczyło spojrzeć na Michaela, by wiedzieć, że to Lucy była powodem jego niechęci do kawiarni.

- Daj spokój – powiedziała Ashley wstając i próbując pociągnąć go za nadgarstki, by wstał z fotela – nie udało się wam i tyle. Koniec tematu. 

- Problem jest taki, że ona o tym nie wie.

- Chwila. Co? Jak może nie wiedzieć, że nici z waszego związku?

Michael wyrwał swoje dłonie z uścisku Ashley i oparł się łokciami o biurko i schował głowę w dłoniach.

- Namieszałem Ashley, nawet bardzo.

Dziewczyna usiadła naprzeciwko niego przy biurku.

- No to opowiedz mi o wszystkim od początku. Na pewno da się wszystko rozkręcić. No i nie będzie problemem jak przez jakiś czas będziesz piekł ciastka i przynosił do pracy.

Michaelowi nie było do śmiechu, chociaż opcja pieczenia ciastek była nawet przyjemną. Miałby nawet czym poczęstować Jeremyego.

- W zeszły piątek Lucy zadzwoniła do mnie nazywając mnie, jak to ma w zwyczaju "kotku", czego nie znoszę.

- Chwila – przerwała mu Ashley – to chyba nie jest powód do unikania jej? Powiedz po prostu, że nie jesteście i nie będziecie razem i żeby cię tak nie nazywała. I problem z głowy. 

- Jakbyś mi chociaż raz nie przerwała dowiedziałabyś się, że to nie o to chodzi.

- A o co?

- No właśnie... Zadzwoniła przepraszając, że długo nie dzwoniła, ale miała ciężką sytuację w domu, bo jej mama była w szpitalu. Pytała też, dlaczego ja nie dzwoniłem. Co miałem jej powiedzieć? Że mam kogoś innego? No i wydawała się lekko podłamana ze względu na mamę. Więc wcisnąłem jej jakiś kit, że jestem w Europie w sprawach służbowych i wrócę za trzy tygodnie. 

- Ty chyba sobie żartujesz – powiedziała Ashley po chwili ciszy – wiesz? Jesteś idiotą. Rozumiem, że nie chciałeś jej ranić, szczególnie, że miała jeszcze duże nadzieje w ten związek, ale wyjazd? Naprawdę? I to jeszcze taki długi? Ty w ogóle myślisz? Pracujesz zaledwie dwie ulice od kawiarni, gdzie ona pracuje. Mieszkasz zaraz przy Central Parku, gdzie cała masa ludzi chodzi na spacery. W każdej chwili możesz natknąć się na nią na ulicy. I co ona sobie pomyśli? A co będzie jak będziesz szedł wtedy gdzieś z Jeremym nie daj Boże za rączkę? To już w ogóle poczuje się podwójnie zdradzona, że chciała zaciągnąć do łóżka geja.

- Nie jestem gejem.

- Ja to wiem, ale skąd ona ma to wiedzieć? Może pomyśli, że dla żartu postanowiłeś się z nią umówić? Wiesz jakie kłamstwo ma krótkie nogi?

- Wiem... Dlatego mówię ci, że strasznie namieszałem i nie mam zielonego pojęcia jak to odkręcić.

- Przede wszystkim powinieneś jej powiedzieć, że nic do niej nie czułeś, nie czujesz i nie będziesz czuł. Niech wie na czym stoi.

- Nie chcę takich rzeczy załatwiać telefonicznie. To będzie o mnie źle świadczyć.

- Nawet bardzo źle. Z drugiej strony, jeśli cię zobaczy...

- To i tak będzie, że ją okłamałem z wyjazdem. 

- Moim zdaniem masz trzy opcje, a którą wybierzesz, to już twoja sprawa. Nie chcę się wtrącać, żeby nie było potem, że źle doradziłam. Opcja pierwsza – zadzwoń do niej i powiedz, że nic do niej nie czujesz. Opcja druga – pójdź do niej lub do niej zadzwoń i powiedz, że wyjazd był kłamstwem, żeby ją spławić, bo nic nie czujesz. Opcja trzecia – Przez trzy tygodnie nie pokazuj się nigdzie na ulicy i módl się, by cię nie zobaczyła w samochodzie w drodze do domu, czy pracy. Dziękuję. Mam nadzieję, że pomogłam.

- Nie bardzo. Nadal nie wiem co robić – powiedział szczerze.

- Wybrać najlepszą i najmniej okrutną opcję z najmniejszymi konsekwencjami – powiedziała Ashley i spojrzała na wyświetlacz telefonu – O jejku. Jak ten czas szybko leci. Muszę już iść, jeśli nie chcę mieć nieprzyjemności z Cedric'iem. 

Wstała i ruszyła w stronę drzwi. Na chwilę się jeszcze wykręciła w stronę Michaela.

- Powiedz mi jeszcze... Kto był na górze, a kto na dole?

Michael spojrzał na nią tak mroźnym wzrokiem, że przeszył ją zimny dreszcz.

- To do zobaczenia później.

Zniknęła za drzwiami pozostawiając Michaeala samego. Przede wszystkim samego w podjęciu decyzji, którą opcję wybrać.




1 Oryginalny tytuł, to "To kill a mockingbird", a mockingbird z ang. to przedrzeźniacz.




*****

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz